Categories
historia

Wycieczki do Wilanowa i rezydencji filialnych w czasach Potockich i Branickich cz. 2

Link do części pierwszej.

Ksawery Branicki, który w styczniu 1892 r. objął Wilanów na mocy testamentu po zmarłej bezpotomnie Aleksandrze Augustowej Potockiej, zdecydowany był kontynuować tradycję zapoczątkowaną przez Stanisława Kostkę Potockiego i podtrzymywaną przez jego następców. Z przerwami na konieczne remonty i prace konserwatorskie muzeum w Wilanowie działało, rozwijało się, a nowi właściciele powiększali jego zbiory o kolejne dzieła sztuki i pamiątki historyczne. To, że pałac wilanowski, w przeciwieństwie do innych historycznych gmachów  w Warszawie, należących do rządu rosyjskiego, pozostawał w rękach polskich i w tym samym kręgu rodzinnym, pozwalało na zachowanie nie tylko dydaktycznych, ale i wychowawczo – patriotycznych funkcji muzeum jako swoistego „panteonu narodowego”, gdzie przechowywane i udostępniane ogółowi są pamiątki, przypominające o dawnej świetności Rzeczypospolitej i pełniące ważną rolę w podtrzymywaniu narodowej tożsamości.

Wstęp do parku nowy właściciel postanowił ograniczyć, stosując się do zasad i przepisów przestrzeganych we wszystkich publicznych ogrodach warszawskich. Przy bramach wejściowych postawiona została służba pałacowa, która osoby nietrzeźwe, lub też przybyłe w towarzystwie figur podejrzanych, nieprzystojnie ubranych i w końcu obładowanych zapasami żywności bezwarunkowo do parku nie wpuszcza. Służba chronić miała też park przed dewastacją. Zabroniono wnoszenia na teren ogrodu wszelkich pakunków, a przywieziony ze sobą prowiant spożywać można było wyłącznie na ławkach, ustawionych po zewnętrznej stronie ogrodzenia obok bramy wejściowej do parku. Zmiany te ówczesna prasa przyjmowała ze zrozumieniem. Nawet ogród Saski byłby spustoszonym – pisała Biesiada Literacka – gdyby drzew, klombów kwiatowych i trawników nie pilnowali liczni stróże, cóżby się stało z parkiem Wilanowskim, oddanym na pastwę tłumom i rozszampanionej intelligencyi, która wyprawiałaby sobie zabawki na trawnikach tak hucznie i wesoło, jak to się w latach zeszłych kilka razy trafiło […] Gdybym był hr. Branickim – czytamy dalej – nie pozwoliłbym zamącać uroczystej ciszy wybrykami kawalkaty, która i stróża broniącego wejścia poturbuje, jeśli nabierze animuszu w sąsiedniej, dobrze uprowidowanej w trunki krajowe i zagraniczne, restauracyi. O tym, jak starannie w czasach Branickich utrzymany był ogród wilanowski i jego dekoracje kwiatowe mówi relacja z wycieczki, zorganizowanej przypuszczalnie w dniu 13 sierpnia 1894 r. przez Towarzystwo Ogrodnicze Warszawskie. Relacja opublikowana została w roku 1895 na łamach Ogrodnika Polskiego. Jej autor, H. Błażewicz, pisał: Przybywamy do Wilanowa. Przywitani uprzejmie przez p. Górskiego, inspektora miejscowych ogrodów, pod jego przewodnictwem podchodzimy pod pałac, obecną rezydencyę hr. Ksawerego Branickiego […] Podszedłszy pod lewe skrzydło pałacu, spostrzegamy taras, pod kolumnadą którego, wewnętrzne boki są ozdobione półkolistemi kląbikami, ugrupowanemi z wspaniałych, olbrzymio rozrosłych, najnowszych odmian kwitnących […] Przed frontem pałacu wilanowskiego, od strony Wisły, ułożono kilkanaście wielkich dywanów przeróżnych rysunków, o rozmaitem tle, z obwódkami przeważnie bukszpanowemi (bukszpany 40 – letnie), pięknie utrzymanemi i starannie strzyżonemi. Przedstawienie wzmiankowanych kląbów bez odpowiednich rysunków, jak również ich opisanie jest na razie niemożliwe, to tylko zaznaczyć można, iż są tak ułożone, że pomimo, że każdy odrębną jedność stanowi, wszystkie w harmonijną i efektowną całość się zlewają […] Oryginalne wrażenie wywołuje umieszczenie kilkunastu przedstawicieli szklarni zimnej, pierwszorzędnej wielkości, jakich nie udało się piszącemu nigdzie widzieć. Dla przykładu nadmienię o 2–ch olbrzymich, pokrytych jaskrawemi kwiatami granatach, podobno po 800 lat wieku liczących. Za rabatami kwietnika przechodzi droga, poza nią wstęga wązkiego trawnika zakończonego kolumnadą tarasu, poza którą widnieje w pewnej odległości, prześlicznie wystrzyżona ściana kilkuwiekowych lip, a w niej 3 przesieki, rzucające perspektywę na oddalony Morysinek, staw, ginącą w zieleni holendernię i odległe łąki zakończone Wisłą […] Przechodząc około granicy parku z głogu strzyżonego, wkraczamy do właściwego ogrodu inspektowego i cieplarń. Inspekta ciepłe i zimne w ilości 500 okien stanowią warsztat, który przygotowywa olbrzymią ilość rozsad i sadzonek, potrzebnych do kobierców i na użytki miejscowe; pewna część inspektów jest zajęta pod hodowlę ananasów, których dorodne egzemplarze oglądaliśmy w czasie ich wzrostu […] Z innych szklarni zasługuje na uwagę brzoskwiniarnia, z pięknemi egzemplarzami pokrytemi owocem. Winiarnia pod szkłem z olbrzymiemi krzakami i gronami, oraz jeden egzemplarz piennej róży […] W budynku przeznaczonem na hodowlę fig, zasługują na uwagę bardzo troskliwie pielęgnowane 3 egzemplarze morw cennych, wnętrza których spróchniały, a jednakże pokryte liśćmi i owocami, egzystują dotychczas, dzięki szczególnej dbałości i opiece właścicieli Wilanowa (np. pochyłe pnie mają podmurowania dla podtrzymania gałęzi), wspomniane morwy były podobno sadzone rękami króla Jana III – go i jego dzieci […] Ukończywszy przechadzkę i przegląd wszystkiego, co nas bardziej w zakresie kwiaciarstwa obchodzić mogło, uprzejmie i gościnnie przyjęci przez p. Górskiego, wraz z nim wyruszyliśmy raźnie do sąsiedniego Natolina.   

Park natoliński, o czym informowała prasa, zamknięty został dla zwiedzających, ale pojedyncze wycieczki wpuszczane były na teren założenia po uprzednim uzyskaniu zgody właścicieli. Ksawery Branicki przywrócił pierwotną funkcję parku, urządzając tam bażantarnię, a właściwie zwierzyniec, ponieważ hodowane w nim były także sarny i zające. Zwierzęta te rozmieszczano później w lasach należących do klucza wilanowskiego. W lipcu 1896 roku Gazeta Warszawska pisała: Jak dalece zaś dzisiaj już niektóre gatunki ptactwa i grubszej zwierzyny się rozmnożyły, niechaj zaświadczy ten fakt, że bażantów jest już w Natolinie więcej niż w słynącym z nich radziwiłłowskim Nieborowie. Saren też jest wiele, tych saren, których tak skąpo już w naszym kraju; co zaś do zajęcy, tych jest już bez liku. Wszystko to dzięki niezmąconemu spokojowi, jakiego zażywa dziś zwierzyna w parku natolińskim. Nie byłoby zaś tak z pewnością, gdyby park natoliński stał dla publiczności otworem.

Do Wilanowa kursowały już wtedy pierwsze w Kongresówce pociągi kolei dojazdowej. Powstała ona jako kolej konna, a jej składy nazywano niekiedy tramwajami. Inspiracją do powstania kolejki wilanowskiej była chęć ułatwienia dojazdu do restauracji ogrodowej  „Promenada” oddalonej ok. 1 km od rogatki belwederskiej i położonej na szlaku wielu innych lokali rozrywkowych, gdzie przybywało bogate mieszczaństwo i oficerowie rosyjskiej lejbgwardii, stacjonujący w Warszawie. W tym celu około roku 1890 spotkali się: dzierżawca „Promenady” – Jan Keller, właściciel Dolnego Mokotowa – Wiktor Magnus i budowniczy carskich kolei żelaznych – inżynier Henryk Huss, który kolejkę zaprojektował i uzyskał w Petersburgu koncesję na jej budowę. 16 maja 1891 r. wyruszył pierwszy pociąg konny ze stacji przy rogatce belwederskiej. Jego trasa wiodła przez Marcelin, wzdłuż Drogi Książęcej (dzisiejsza ul. Chełmska), dalej przez Sielce, Wójtówkę do Czerniakowa. Rok później ukończono prace budowlane, mające na celu doprowadzenie linii do Wilanowa z ominięciem fortu Czerniakowskiego. Uroczystości otwarcia i poświęcenia Kolei Konnej Wilanowskiej odbyły się dnia 5 maja 1892 r. po południu, na stacji przy figurze św. Jana Nepomucena pod Wilanowem. Obecni na nich byli inż. Henryk Huss, Wiktor Magnus, Adolf Lewicki i Andrzej Bogucki jako główni udziałowcy spółki, przedstawiciele władz gubernialnych i ministerstwa komunikacji, właściciel Wilanowa, Ksawery Branicki i wielu innych zaproszonych gości, w tym liczne grono dziennikarzy. Poświęcenia nowej trasy dokonał rektor kościoła Świętego Ducha, ksiądz Zygmunt Chełmicki. Później zebrani przejechali do stacji końcowej w samym Wilanowie, gdzie przygotowany został dla nich bankiet. Nim jednak zasiedli wokół biesiadnego stołu, wstąpili do miejscowego kościoła, w którym odprawiano właśnie nabożeństwo majowe. Później wybrali się na przechadzkę po parku wilanowskim, chociaż bowiem powietrze było chłodne, pogoda dopisała do końca. Podczas bankietu Wiktor Magnus opowiadał o tym, jak doszło do powstania kolei wilanowskiej, zgromadzeni podnosili zasługi jej twórców, a mecenas K. J. Jasiński, znany z poetyckiej swady, wznosił mnóstwo rymowanych toastów dla uczczenia wielu osób, między innymi zaś i wójta wilanowskiego Garnucha, który w swej granatowej sukmanie z amarantowemi wyłogami, brał udział w biesiadzie

W roku 1893 Ksawery Branicki nieodpłatnie przekazał kolei grunt pod budynek poczekalni na stacji w Wilanowie. Tymczasem między udziałowcami spółki Henrykiem Hussem a Wiktorem Magnusem doszło do pewnych nieporozumień. Pierwszy z nich zamierzał poprowadzić tory z Wilanowa w kierunku Jeziornej, drugi był temu stanowczo przeciwny, uważając, że dalsze inwestowanie może doprowadzić przedsiębiorstwo do bankructwa. Wiktor Magnus ze spółki wystąpił, ale to nie zahamowało dalszych inwestycji. W roku 1894 inżynier Huss przedłużył kolej od początkowej stacji Belweder do rogatki mokotowskiej na placu Keksholskim (obecnie pl. Unii Lubelskiej), wchodząc w ten sposób na teren miasta. Wtedy też konie zastąpiono niewielkimi parowozami. Trakcja parowa funkcjonować zaczęła dnia 1 września 1894 r. i ten właśnie dzień uznaje się za początek istnienia wąskotorówek parowych w Królestwie Polskim. W następnych latach Henryk Huss, po uzyskaniu zezwolenia władz gubernialnych, poprowadził trasę kolei wilanowskiej przez Powsin i Klarysew do Jeziornej i dalej do Piaseczna, z zamiarem późniejszego przedłużenia jej do Grójca i Jasieńca. Od maja 1900 r., dla udogodnienia licznym podróżnym dojazdu do Konstancina, modnej wówczas miejscowości letniskowej, ruch pociągów jadących do Piaseczna i wracających z Piaseczna do Warszawy odbywał się przez zbudowaną na linii bocznicowej stację Konstancin.  

Niedzielne wycieczki kolejką do Wilanowa i innych położonych na jej trasie miejscowości, stały się wśród warszawiaków równie popularne jak wyprawy parostatkami do Bielan. Wielokrotnie wspominał o nich Kurier Warszawski. W numerze 125 z 7 maja 1894 r. czytamy: Pomimo, że od rana czarne chmury przeciągały ze wszystkich stron, a nawet i drobny deszczyk zaczął kropić, wytrwali warszawiacy nie dali się zrazić i nie zaniechali zamierzonych „majówek” […] W Wilanowie, Wójtówce, Sielcu, słowem na całej linii kolei wilanowskiej było gwarno i tłumno. Dwa miesiące później gazeta pisała: Po długich dniach słotnych wczorajsza niedziela pogodna ściągnęła do Wilanowa tłumy gości. Od rana już tramwaje dążyły w tamtą stronę szczelnie zapełnione; kiedy zaś jasne niebo zapewniło i na popołudnie pogodę, na stacji tramwajowej zapanował ścisk niebywały […] Jak Wilanów tak i Wojtaszków i Czerniaków mają swoich zwolenników, rzesze więc spacerowiczów rozdzieliły się na te punkty. Wśród prześlicznego wieczora letniego przypomniano sobie jednak opóźnienie dopiero późnym wieczorem. Na stacji tramwajowej w Wilanowie znalazło się o godzinie  9 –ej z jakieś 600 osób […] Zanim północ wybiła na zegarach warszawskich, cały niecierpliwy i hałaśliwy przed kilku godzinami tłum znalazł się z powrotem na bruku miejskim, podążając spokojnie ku domowi […] Z kilkugodzinnej wycieczki pozostało jedynie przyjemne wspomnienie mile spędzonego czasu i ślady zamoczonego obuwia z niewyschłych jeszcze po ostatnim wylewie łąk Morysinka. W dniu 13 maja 1895 r. Kurier Warszawski relacjonował: Wyroiła się wczoraj Warszawa na wszystkie strony świata pozarogatkowego na ulice i miejsca zabaw publicznych, plac wyścigowy, ogrody i ogródki, tak jak się roją pszczoły, gdy z ula wybiegną […] Saska Kępa, Wilanów, Mokotów, Bielany miały też gości w niezliczonych tłumach. Świetnie funkcjonująca kolej wilanowska szparko sunęła po odnowionych szynach swego miniaturowego toru, ciągnąc za sobą natłoczone wagoniki pasażerów. W numerze 124 z 6 maja 1897 r. znajdujemy z kolei następującą informację: Jak niegdyś Saska Kępa, tak obecnie Wilanów jest dla warszawian ulubionym celem spacerów, które szczególnie z początkiem wiosny, zmieniają się w rodzaj istnych majówek. W ciągu dni ostatnich, pomimo powietrza względnie dość oziębionego, Wilanów roi się od gości. Najpoważniejszej liczby przybyszów dostarcza naturalnie kolej wilanowska; ale po za tem co wieczór cały placyk przed oberżą zapełniają powozy prywatne i liczne kawalkaty konne, złożone z jeźdźców i amazonek. O wycieczkach mieszkańców stolicy z okazji Zielonych Świątek i frekwencji na kolei wilanowskiej w tamtych czasie, tak pisał Kurier Warszawski w czerwcu 1900 r.: Był to jeden niekończący się exodus warszawian, podczas tych obudwu świąt ubiegłych – na pola, na lasy, na łąki, do których prowadzące drogi i dróżki zalane były gwarem i ruchem od rana do nocy […] Kolejka wilanowska przewiozła w ciągu obudwu dni świąt przeszło 26,000 osób do Wilanowa, Piaseczna i stacji pośrednich, z których Konstancin i Skolimów cieszyły się najliczniejszemi odwiedzinami warszawian

Do Gucina położonego na zachód od Wilanowa dotrzeć można było także koleją, nazywaną później „grójecką”, założoną przez Aleksandra Paszkowskiego, właściciela jednej z warszawskich pracowni krawieckich, u którego ubrania zamawiał carski gubernator książę Aleksander Imertyński oraz polska arystokracja. Paszkowski, zazdroszcząc sławy twórcom kolejki wilanowskiej, wystarał się u gubernatora o koncesję na budowę wąskotorówki, której trasa prowadzić miała od pl. Keksholmskiego wzdłuż Traktu Aleksandryjskiego (dzisiaj ul. Puławska), ze stacją m.in. w Służewiu, do Piaseczna, a stamtąd przez Baniochę do Góry Kalwarii. Do współpracy Paszkowski namówił swoich bogatych klientów: księcia Stefana Lubomirskiego i hrabiego Tomasza Zamojskiego. Utworzyli oni spółkę udziałową i w lutym 1898 r. przystąpili do budowy linii. Sam Paszkowski wkrótce wycofał się z interesu, a swoje udziały odsprzedał. W 1901 r., w związku z problemami finansowymi inż. Hussa książę Lubomirski i hrabia Zamojski odkupili od niego i jego wspólnika Juliusza Rodysa koncesję na budowę kolei od Piaseczna do Grójca i Jesieńca, a sześć lat później wykupili całą, upadłą już wtedy, kolej wilanowską. Niebawem udało im się pozyskać do współpracy grono belgijskich kapitalistów eksploatujących wcześniej konne tramwaje w Warszawie i w roku 1911 utworzyli nowe przedsiębiorstwo pod nazwą Towarzystwo Warszawskich Dróg Żelaznych Podjazdowych, które skupiło koleje: grójecką, wilanowską i Jabłonna – Wawer.

Do Wilanowa nadal docierały pływające po Wiśle parowce. W piśmie Ziarno z 27 kwietnia 1906 r. czytamy: Żadna miejscowość w kraju naszym nie cieszy się taką popularnością i nie bywa tak licznie zwiedzana, jak Wilanów, oddalony o milę od Warszawy nad Wisłą, na połowie drogi z Czerska do stolicy. Dostać się tam można parostatkiem, dążącym do Sandomierza, lub kolejką wilanowską. Nadal też przybywano do Wilanowa konno i zaprzęgami. W roku 1901 wynajem koni w Warszawie odbywał się w trzech maneżach. Cena najmu wszędzie była zbliżona: 2 ruble za pierwszą godzinę, a następne po rublu. Cena utrzymania własnego konia bez kucia i leczenia wynosiła tam 27 – 30 rubli miesięcznie. Zbiorowe wycieczki konne do Wilanowa i Natolina organizowały tatersale – prywatne ujeżdżalnie, gdzie prowadzono naukę jazdy konnej. Umiejętność ta dawała bogatszym warszawianom możliwość uczestniczenia w cenionych ówcześnie dorocznych zawodach konnych na Agrykoli oraz do pokazania się na tzw. rajtwegu w Alejach Ujazdowskich czy w specjalnie wydzielonych alejkach Łazienek. Do 1914 r. czynne były tatersale przy ulicach: Okólnik, Trębackiej, Kaliksta (obecnie Śniadeckich) oraz ujeżdżalnia przy ulicy Litewskiej, działająca jeszcze w latach międzywojennych. Urządzano także wycieczki zaprzęgami. W opinii Kuriera Warszawskiego nie mogła ich zastąpić żadna kolejka, do której trzeba się stosować, co do godzin rozkładu jazdy, ztąd też jest u nas wiele bardzo wytwornych remiz, zawsze posiadających liczną klientelę. Najczęściej wyprawiano się powozami do Wilanowa i miejscowości położonych za rogatką belwederską i mokotowską. Cena wynajmu powozu z remiz pierwszorzędnych do restauracji podmiejskich za rogatką belwederską wynosiła w 1901 r. 2 ruble za godzinę, a do Wilanowa rubli 10. Za dorożkę jednokonną na trasie od postoju przy rogatce belwederskiej do Wilanowa, zgodnie z taksą, zatwierdzoną w 1903 r. przez władze gubernialne, zapłacić trzeba było 50 kopiejek za kurs w ciągu dnia i 65 kopiejek w nocy. Od 1901 r., za sprawą powstałego w Warszawie, pierwszego przedsiębiorstwa eksploatacji samochodów, istniała też możliwość wynajęcia taksówki. Nie bacząc na pewne ryzyko zepsucia, połączone z dalszą podróżą dla motorów samochodowych przy gorszej drodze, pojazdy wynajmowano na odległości nawet do 200 wiorst od stolicy. Za cały dzień jazdy przy przeciętnej prędkości 20 wiorst na godzinę pobierano opłatę w wysokości 20 rubli. Kiedy taksówkę wynajmowano na kilka godzin, pierwsza kosztowała 2 ruble 50 kopiejek, a następne 2 ruble 25 kopiejek. Lubo szosy podmiejskie – pisał Kurier Warszawski – od których dobrego stanu zależy w pierwszym rzędzie normalne i bez wypadków kursowanie samochodów – pozostawiają w tym kierunku bardzo wiele jeszcze do życzenia, wycieczki samochodami są bardzo zajmujące. Pierwsze w stolicy taksówki nie jeździły zbyt długo, ponieważ tego typu przedsiębiorstwa nie były  wówczas dochodowe. Po taksówkowych efemerydach pierwsze przedsiębiorstwo z prawdziwego zdarzenia, zajmujące się eksploatacją dorożek samochodowych, jak je wtedy nazywano, zarejestrowano w Warszawie w roku 1908, a przypuszczalnie większą ich liczbę uruchomiła dopiero firma braci Szyller około roku 1909.

Wyjeżdżający poza Warszawę samochodami i pojazdami konnymi znosić musieli uciążliwości związane z niską jakością podmiejskich dróg. Prawie wszystkie drogi wylotowe z miasta były to drogi gruntowe lub wysypane szutrem, na których tworzyły się koleiny i liczne wyboje. Podczas upałów przejeżdżające nimi pojazdy wzniecały tumany kurzu, zaś w czasie słoty były one pokryte błotem, a wyboje wypełnione kałużami. Z Warszawy do Wilanowa prowadziły trzy drogi. Najstarsza, nazywana Drogą Królewską była przedłużeniem ulicy Belwederskiej, druga prowadziła przez Czerniaków, trzecia zaś, najdłuższa, ciągnęła się przez Mokotów, Wierzbno, Królikarnię, po czym skręcała ku drodze przechodzącej przez pola na terenie Gucina, wykonanej pół wieku wcześniej na koszt Augusta Potockiego. W roku 1897 droga prowadząca od szosy mokotowskiej przez Gucin do Wilanowa, została gruntownie wyremontowana sumptem Ksawerego Branickiego. W 1902 r. sfinansował on także budowę drogi między Służewem a Natolinem. O stanie prowadzącej do Wilanowa Drogi Królewskiej tak pisał w 1911 r. autor notatki, zamieszczonej w Kurierze Warszawskim: To moja pielgrzymka. Zda mi się wówczas żem herold jakiś, co ze stolicy do króla Jana III mknie krokiem apostolskim. Do Belwederu złudę mam jeszcze. Lecz od rogatek wybojna droga, kurz, brud, złudzenie rychło mi rozwiewa i wierzyć nie mogę, że do „Królewskiej” drogi zmierzam […] Alem wytrwały i zdążam wciąż dalej i widzę, że Królewska droga jest morzem piasku, obok którego przejść można ścieżyną, ale kołami – trudno. A teraz pytam, czy tak się godzi ? Czy najpiękniejsza wycieczka zamiejska, najpiękniejsza w rozumieniu celu spaceru, ma być koniecznie sprawdzianem przysłowia per aspera ad astra ? W roku 1916 rada techniczna magistratu nosiła się z zamiarem bezpośredniego połączenia alej Ujazdowskich z Drogą Królewską, którą planowano poszerzyć i poprowadzić przez Wilanów i Konstancin do Piaseczna. Dawałoby to – jak pisano – dopływ świeżego, ożywczego powietrza dla miasta, stanowiąc rodzaj „zielonych płuc” Warszawy. Miasto swoim kosztem miało wykonać roboty do figury św. Jana Nepomucena pod Wilanowem, reszta drogi wykonana byłaby na koszt powiatu. Wojenne realia nie sprzyjały realizacji tego rodzaju zamierzeń i z pierwotnych planów najpewniej zrezygnowano, decydując się jedynie na prace remontowe. W roku 1917 komisja robót publicznych rozpoczęła przygotowania do naprawy Drogi Królewskiej od ulicy Belwederskiej do Wilanowa. W tym celu w prochowni w Grochowie przystąpiono do rozbijania brył cementowych z fortów, które użyte miały być do ubijania nawierzchni. Planowanego remontu zapewne nie ukończono, skoro w roku 1925 Kurier Warszawski pisał, że na drodze tej konie łamią nogi a samochody osie i że zatruwa ona tumanami kurzu życie sąsiednim mieszkańcom i samym podróżnym. 

Po objęciu Wilanowa przez Ksawerego Branickiego, aż do wybuchu pierwszej wojny światowej, frekwencja w muzeum wilanowskim utrzymywała się na wysokim poziomie, co związane było nie tylko z uruchomieniem kolejki dojazdowej, ale także z rozwojem turystyki i nasileniem działalności różnych towarzystw naukowo – oświatowych. Szczególnie licznie odwiedzała Wilanów młodzież gimnazjalna. Nierzadko po zwiedzeniu pomieszczeń muzealnych oraz wysłuchaniu objaśnień dotyczących dzieł sztuki i historii pałacu wilanowskiego, udzielanych zwykle przez towarzyszących grupie nauczycieli, młodzi ludzie udawali się na wycieczkę do Morysina. O ile wizyty w pałacu i parku wilanowskim wymagały zachowań stosownych do reprezentacyjnego charakteru tych miejsc, to wyprawy do Morysina miały swobodniejszy, bardziej rekreacyjny charakter. Był to teren zabaw i pikników. W czerwcu 1903 r., na zakończenie roku szkolnego, po Mszy św. i rozdaniu świadectw, do Wilanowa udały się uczennice niedzielnej szkoły dla rękodzielniczek. Wycieczkę zorganizowało grono pedagogiczne w nagrodę za dobre wyniki w nauce. 15 czerwca w południe na dworcu kolejki wilanowskiej 160 uczennic z opiekunkami zajęło miejsca w siedmiu wagonach i korzystając ze specjalnie dla nich obniżonej opłaty za przejazd, wyruszyły w kierunku Wilanowa. Po przybyciu na miejsce uczennice najpierw  zwiedzały w mniejszych grupach pałac i pamiątki po Janie III, a później prom powiózł je do Morysina, gdzie spędzały czas na zabawie, śpiewach i deklamacjach. Jak donosił Kurier Warszawski: wszystko razem budziło szczere zadowolenie, tak, że z prawdziwym żalem zabierano się do powrotu o godz. 6 – tej wieczorem. Na początku października 1907 r., korzystając z pięknej pogody, pieszą wycieczkę do Wilanowa zorganizował dla uczniów swego gimnazjum Tadeusz Sierzputowski. Po drodze prof. nauk przyrodniczych, p. Bittner, tłumaczył uczniom proces kiełkowania i rozrostu roślin, w pałacu wilanowskim wyjaśnień udzielał prof. historii sztuki, Wincenty Trojanowski, później zaś cała grupa przeprawiła się do Morysina. Tam rozbawieni uczniowie razem ze swymi przewodnikami z zapałem oddawali się aż do późnego wieczora grom przeróżnym. W dniu 28 maja 1908 r. Kurier Warszawski donosił: Wczoraj, o godz. 8-ej zrana, na stacji kolejki wilanowskiej przy rogatkach mokotowskich zgromadziło się 760 dziatwy ze szkół: wioślarskiej i „Jedności” kolejowej. Młodociana ta rzesza pod kierunkiem nauczycielek, nauczycieli i osób starszych, w 17 wagonach pociągu umyślnego, udała się na wycieczkę do Wilanowa i Morysinka. Pomodliwszy się w kościele wilanowskim, starsi uczniowie i uczennice zwiedzili wnętrze pałacu wilanowskiego, poczem wszystka dziatwa udała się na zabawę do Morysinka, gdzie na polance odbyły się przeróżne gry i posiłek. Powrót z wycieczki nastąpił o godz. 7-ej wieczorem. Trzy tygodnie później do Wilanowa przybyli uczniowie dwuklasowej szkoły oraz ochronki, utrzymywanych kosztem właścicieli fabryki papieru w Jeziornej. Przyjechali oni kolejką wilanowską pod opieka ks. Wincentego Tymieckiego, nauczycieli i przełożonej ochronki – Zofii Kowalskiej. Po nabożeństwie odprawionym w kościele wilanowskim zwiedzono pałac i park wilanowski, a później, przy dźwiękach orkiestry fabrycznej, bawiono się na łąkach w Morysinie. Wycieczka opuściła Wilanów o godz. 8 wieczorem. W październiku 1909 r. pieszą wycieczkę do Morysina pod wodzą Edmunda Nebla odbyła grupa 86. uczniów warszawskiej szkoły W. Wróblewskiego. Na miejscu, podzieleni na dwa obozy, zabawiali się oni wyszukiwaniem i otaczaniem przeciwnego obozu za pomocą oddziałów wywiadowczych i cichych podejść. Zadrzewiony Morysinek był doskonałym terenem walki, w której bronią była karność, spryt, energiczne skradania się i wiele życiodajnego ruchu. Po sześciogodzinnej zabawie młodzież wróciła do miasta.    

Wycieczki do Wilanowa organizowane były także w ramach zjazdów koleżeńskich.  Onegdaj spotkało się 21 lekarzy z liczby 59 kończących wydział lekarski uniwersytetu warszawskiego w 1887 r. – pisała w 1902 r. Gazeta Warszawska – Dawni koledzy zebrali się w Wilanowie, gdzie w miejscowym kościele wysłuchali Mszy św., poczem odbyli spacer po wspaniałym parku i zwiedzili pamiątki po Sobieskim. Na wspólną biesiadę udali się do Skolimowa, gdzie też zakład fotograficzny p. Jadwigi Golczówny dokonał zdjęcia grupy pamiątkowej. Wczoraj uczestnicy zjazdu zwiedzili szpitale: Dzieciątka Jezus i żydowski oraz stacyę filtrów, wieczór zaś spędzili w teatrze. Postanowiono urządzić następny zjazd za pięć lat, czyli w 1907 r. W czerwcu 1900 r. na wycieczkę do Wilanowa wybrali się uczestnicy zjazdu absolwentów wydziału handlowego gimnazjum realnego, którzy kończyli szkołę w latach 1884 – 1885 oraz absolwenci całkowitego kursu nauk w szkole realnej im. Konarskiego, którzy opuścili mury szkolne w roku 1894. 

Stopniowo coraz liczniej do Wilanowa przybywały grupy zwiedzających, reprezentujące różne organizacje, stowarzyszenia i kursy naukowe. W 1906 r. Związek Młodzieży urządził w Wilanowie majówkę dla dzieci z ubogich rodzin, w maju 1908 r. specjalnym pociągiem udali się do Wilanowa członkowie Towarzystwa Abstynentów „Przyszłość” w liczbie 360 osób, a w roku 1912 Warszawę i Wilanów zwiedzali członkowie Domu Ludowego z Sosnowca, oprowadzani przez delegatów kilku warszawskich stowarzyszeń. 21 czerwca 1913 r. odbyła się połączona wycieczka słuchaczy kursów dla podleśnych, urządzona przez Wydział Leśny Centralnego Towarzystwa Rolniczego, i członków tegoż wydziału, do lasów w dobrach wilanowskich. Zwiedzano rewir Kabaty, gdzie wycieczkę oprowadzał i objaśnień udzielał inspektor lasów hr. Ksawerego Branickiego,  Wiktor Stephan. Pod koniec wycieczki udali się wszyscy na obiad do restauracji wilanowskiej, po którym wykonana została pamiątkowa fotografia całej grupy, później zaś zwiedzano pałac i park w Wilanowie pod przewodnictwem administratora dóbr wilanowskich, Stanisława Żaboklickiego. W tymże roku do Wilanowa przybyła wycieczka uczennic kursów handlowych, popieranych, jak donosiła prasa, przez Związek Równouprawnienia Kobiet Polskich. W roku 1914 zabytki Starego Miasta podziwiali słuchacze kursów naukowych, podczas wycieczki, której przewodniczył prof. historii sztuki, Wincenty Trojanowski. Udali się oni także do Wilanowa, by poznać nagromadzone tam pamiątki po bohaterze wyprawy wiedeńskiej. Licząca 150 osób grupa uczestników 5 – dniowych  kursów handlowych, organizowanych przez Towarzystwo Rozwoju Przemysłu, Rzemiosł i Handlu zwiedzała Wilanów pod koniec maja 1914 r. Przybyli oni tam kolejką, a na miejscu wyczerpujących wyjaśnień udzielali im przedstawiciele PTK: p. Zembrzuski i p. Raczyńska. Uroczy widok Wilanowa pozostał nam w sercu i pamięci – relacjonował jeden z uczestników wycieczki – Wnętrze pałacu z drogiemi sercu każdego Polaka pamiątkami oglądaliśmy ze czcią. Przed pałacem zdjęto z nas fotografię.

Bywali też w pałacu wilanowskim rodacy spoza granic Królestwa Kongresowego. 22 września 1908 r. , o godzinie 10 – ej wieczorem, przybyła do Warszawy na dworzec kolei wiedeńskiej pierwsza wycieczka mieszkańców Galicji, licząca 27 osób, której przewodniczył prezes stowarzyszenia „Straż Polska”, pisarz i publicysta, Kazimierz Bartoszewicz. W ciągu pięciodniowego pobytu zwiedzili oni warszawskie zabytki oraz instytucje społeczne i artystyczne. 25 września, po śniadaniu na werandzie w ogrodzie Saskim, specjalnym wagonem kolei wilanowskiej goście udali się do Wilanowa, po którym oprowadzał ich miejscowy kustosz i bibliotekarz, Kazimierz Przecławski. We wrześniu 1909 r. na Wystawę Przemysłu i Rolnictwa w Częstochowie, największą wystawę przemysłową na ziemiach polskich przed pierwszą wojną światową, udali się przedstawiciele galicyjskich środowisk technicznych: inżynierowie, budowniczy, profesorowie Politechniki Lwowskiej. Po obejrzeniu wystawy część uczestników wycieczki zdecydowała się na wyjazd do Warszawy, gdzie zwiedzili m. in. Łazienki, Stare Miasto, Zamek Królewski, a także Wilanów. W roku 1909 pałac wilanowski gościł również grupę gimnazjalistów ze Lwowa. Z kolei 60 – osobowa wycieczka uczennic lwowskiego gimnazjum p. Strzałkowskiej, pod przewodnictwem samej przełożonej, kilku nauczycielek i profesorów, zwiedzająca podczas rejsów parostatkiem miasta położone nad Wisłą, po zapoznaniu się z zabytkami Sandomierza i Puław, przybyła do Warszawy i Wilanowa w dniu 2 maja 1910 r. 22 lipca 1911 r. na wystawę prac kolejarzy przybyli do Warszawy kurierskim pociągiem przedstawiciele pracowników kolejowych okręgu krakowskiego. Po zwiedzeniu wystawy, a później Starego Miasta i Zamku Królewskiego, goście udali się na wspólny obiad, po czym wybrali się na wycieczkę do rezydencji wilanowskiej.       

Podobnie, jak to miało miejsce za Potockich, Wilanów w tamtym czasie chętnie odwiedzali  cudzoziemcy. Wciąż aktualne były słowa Hipolita Skimborowicza, który w „Albumie widoków i pamiątek” z roku 1877, pisał: Każdy zaś cudzoziemiec, stary gród Mazowsza zwiedzający, uważa za najpierwszy obowiązek odwiedzić i to ustronie, którego każdy zabytek nosi tak żywe jeszcze ślady zbawcy Wiednia i chrześcijanina. 12 października 1902 r., jadąc z Petersburga do Wiednia i Berlina, zatrzymali się w Warszawie trzej wysocy rangą urzędnicy japońscy. Byli to: gubernator cywilny i dyrektor departamentu rolnictwa z zajmowanego wtedy przez Japonię Tajwanu oraz dr Kumao Takaoka, wykładający politykę agrarną w cesarskiej akademii rolniczej. Po dwóch dniach spędzonych na zwiedzaniu różnych warszawskich instytucji, w tym m. in. stacji filtrów, szpitala Dzieciątka Jezus i zakładów Warszawskiego Towarzystwa Dobroczynności, gubernator i dyrektor departamentu udali się do Wiednia, zaś Dr Takaoka, który zamierzał przez dwa lata studiować w Berlinie ekonomię polityczną i wszelkie inne nauki, dotyczące rolnictwa, pozostał jeden dzień dłużej, by przyjrzeć się jak prowadzone są u nas gospodarstwa rolne. Wybór padł na majątek ziemski hrabiego Branickiego. P. H. zawiózł więc rolnika japońskiego do Wilanowa, gdzie dzięki uprzejmości pp. Mścichowskiego i Twardowskiego, urzędników administracji wilanowskiej, obejrzał on bardzo szczegółowo całe urządzenie folwarczne i nadzwyczaj szczegółowo wypytywał się o wszelkie dane, dotyczące gospodarstwa, z ciekawością wielką oglądał maszyny, stajnie, obory i spichlerze, które w Wilanowie są wzorowo urządzone. Po obejrzeniu pałacu, powrócili do Warszawy, skąd p. Takaoka wyjechał wczoraj do Berlina, bardzo zadowolony ze zwiedzenia miasta a najwięcej z obejrzenia Wilanowa, gdzie wiele, jak mówił, ciekawych dla siebie znalazł rzeczy. Coraz częściej odwiedzano nasz kraj w większych, zorganizowanych grupach. W sierpniu 1910 r., na zaproszenie Józefa Potockiego, polityka, kolekcjonera i podróżnika znanego ze swoich myśliwskich pasji, przybyła do Królestwa Polskiego wycieczka francuskich naukowców, głównie członków paryskiego Towarzystwa Aklimatyzacyjnego. Celem ich wizyty był Pilawin – założony przez Potockiego w jego dobrach Piszczów na Wołyniu park aklimatyzacyjny, gdzie w warunkach naturalnych na obszarze 6000 ha żyły przeniesione z innych rejonów Europy, Azji i Ameryki dzikie zwierzęta. Rezerwat zdobył sobie w tamtym czasie zasłużoną sławę i doczekał się opisu pióra kustosza British Museum Richarda Lyddekera, ale niestety uległ zagładzie, zniszczony przez rosyjskich żołdaków i podburzaną przez nich miejscową ludność pod koniec 1917 r. Goszcząc krótko w Warszawie francuscy uczeni zwiedzili Łazienki, Wilanów i muzeum zoologiczne hr. Branickich, mieszczące się w pałacyku w ogrodach Frascati. Po mieście oprowadzał ich opiekun tegoż muzeum, Jan Sztolcman. Rok później bawiła w Warszawie 30. osobowa wycieczka angielsko – amerykańska. Towarzystwo, dążąc z zachodu na północ, spotkało się z towarzystwem, jadącym z północy na zachód i od kilku dni towarzystwo to zwiedza miasto i jego okolice, pod kierunkiem rutynowego „cicerone”. Wczoraj turyści jeździli landami do Wilanowa i Łazienek, dziś w dalszym ciągu krążą po mieście. Wieczorem jedna partja udaje się do Moskwy, a druga do Berlina – pisał Kurier Warszawski 10 sierpnia 1911 r. Duża grupa wysokiej rangi urzędników włoskich, z prezydentem Turynu, senatorem Teofilem hr. Rossim, odwiedziła dawną rezydencję królów polskich w czerwcu 1913 r. Podczas pierwszej rozmowy z przedstawicielami komitetu organizacyjnego, hr. Rossi wyraził pragnienie złożenia hołdu Henrykowi Sienkiewiczowi ubóstwianemu przez całe Włochy, i po śniadaniu, spożytym w hotelu Bristol, złożył wizytę autorowi „Trylogii”. Zwiedzanie Wilanowa zaplanowano na dzień następny. W czerwcu 1914 r. Warszawę zwiedzali przedstawiciele francuskiego świata ogrodniczego w liczbie 34 osób, oprowadzani przez delegatów Towarzystwa Ogrodniczego Warszawskiego. Wizytę w Wilanowie złożyli  w dniu 4 czerwca. Jak pisał Kurier Warszawski, francuscy goście nie przypuszczali wcale, że Warszawa jest tak wielkiem i pięknem miastem. Szczególnie gościnnie przyjmowana była na polskiej ziemi, licząca kilkaset osób, wycieczka Czechów, którzy w sierpniu 1909 r. odwiedzili Kraków i Częstochowę, gdzie zwiedzali Jasną Górę oraz Wystawę Przemysłu i Rolnictwa, a później przybyli do Warszawy. W Wilanowie powitani zostali przez miejscowych włościan w regionalnych strojach. Na ich przyjęcie, w tym na uszycie narodowych flag, którymi udekorowany był pałac wilanowski, Ksawery Branicki wyasygnował z górą 300 rubli. Pobyt Czechów w Warszawie, gdzie władzę w imieniu cara sprawował rosyjski generał – gubernator Gieorgij Skałon, tak podsumował tygodnik Świat: Podczas tych trzech pamiętnych dni pozwolono nam wystąpić wobec gości czeskich w roli gospodarzy. Nie hamowano wybuchów radości, nie mrożono objawów zapału. Warszawa odetchnęła pełną piersią. Zda się ludzie chodzili, patrzyli inaczej. Wolno im było mówić […] Czesi opuszczali Warszawę pod głębokiem wrażeniem. Nie taili się, że nie spodziewali się takiego przyjęcia, takiej serdeczności, takiej jednomyślności entuzyastycznej […] Wspomnienie „dni czeskich” zostanie na długo w pamięci Warszawy. 

Jednym z obowiązkowych rekwizytów, towarzyszących wycieczkom krajoznawczym staje się w tamtym czasie aparat fotograficzny, bo jak w 1909 r. pisał artysta malarz Mikołaj Wisznicki: żadne najbarwniejsze nawet opisy nie zastąpią fotografii, nie dadzą tak dokładnego i zupełnego wyobrażenia, jak ona. Pamiątką z różnych wypraw, spotkań, zjazdów koleżeńskich są coraz częściej wspólne fotografie, które niekiedy zamieszczano w prasie obok relacji z takich wydarzeń. W latach 1891 – 1904 na terenie trzech zaborów ukazało się kilkanaście podręczników fotograficznych, nie licząc tłumaczeń. Aparaty stawały się coraz łatwiejsze w obsłudze, a materiały fotograficzne coraz bardziej dostępne, choć ze względu na cenę nadal były to jeszcze przedmioty luksusowe. Przy różnych organizacjach społecznych, takich jak Towarzystwo Opieki nad Zabytkami Przeszłości, czy Polskie Towarzystwo Krajoznawcze, zakładane były archiwa fotograficzne. Te i wiele innych organizacji w Królestwie Polskim powstało w wyniku przemian jakie zaszły w Rosji pod wpływem wydarzeń 1905 r. Na mocy ukazu tolerancyjnego, wydanego 17(30) kwietnia 1905 r. przez cara Mikołaja II, polityka rosyjskiego zaborcy wobec polskiego społeczeństwa uległa liberalizacji. Wydane w marcu 1906 r. przez rząd carski prawo o stowarzyszeniach umożliwiało tworzenie nowych i ujawnianie części istniejących wcześniej „nielegalnych” organizacji i stowarzyszeń. Głównym ich celem  było rozbudzanie ducha patriotycznego w polskim społeczeństwie poddawanym do tej pory zabiegom rusyfikacji. Służyło temu popularyzowanie wiedzy o polskiej historii, ochrona naszego dziedzictwa kulturowego i ukazywanie piękna ojczystej ziemi, jej krajobrazu, przyrody i tradycji. W Warszawie powstaje w tamtym czasie Polskie Towarzystwo Krajoznawcze, przemianowane później na Polskie Towarzystwo Turystyczno – Krajoznawcze. Pierwsze zebranie członków założycieli oraz potencjalnych kandydatów na członków Towarzystwa odbyło się 3 grudnia 1906 r. w sali Muzeum Przemysłu i Rolnictwa na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Przyjęty statut przewidywał m. in. organizację wycieczek krajoznawczych, którym przyświecać miało hasło: przez poznanie – do umiłowania kraju, a przez umiłowanie – do czynów ofiarnych. Towarzystwo szczególną wagę przywiązywało do wychowania młodzieży. W statucie z roku 1934 znalazł się zapis mówiący, że prowadzona i rozwijana będzie wśród młodzieży akcja wychowawcza w kierunku poznania Polski oraz pogłębienia przywiązania do ziemi rodzinnej i dorobku kultury polskiej. Drukiem ukazują się prace członków Towarzystwa, poświęcone teorii wycieczek krajoznawczych, publikowane m. in. w periodyku PTK „Ziemia”. Na przełomie lat 1908 – 1909 zorganizowano szereg wykładów z różnych gałęzi krajoznawstwa, które ilustrowane były obrazami niknącemi i okazami przyrządów i zbiorów. Wykłady opublikowane zostały później przez PTK w książce pod tytułem „Metodyka wycieczek krajoznawczych” – pierwszym takim wydawnictwie w literaturze polskiej.    

PTK organizowało wycieczki do miejsc znacznie oddalonych od Warszawy, takich jak Częstochowa, Krzemieniec, Czarnolas, Białowieża, Opinogóra, czy Pieskowa Skała, ale i do posiadłości podwarszawskich. 16 października 1910 r. odbyła się wycieczka do Natolina. Jej uczestnicy w liczbie 216 osób przybyli z rana kolejką dojazdową do Wilanowa, po czym ruszyli pieszo do majątku w Natolinie, czemu sprzyjał prześliczny jesienny dzień, słoneczny, bez chmur i bez wiatru. Wg zachowanej relacji, przewodnikiem wycieczki był Kazimierz Rakowiecki, który też uzyskał  wymagane zezwolenie na zwiedzanie posiadłości od Zarządu Dóbr Wilanowskich. Na stacji Wilanów czekał Zarządzający bibljoteką wilanowską p. Przecławski, który dał przewodnika do zaprowadzenia wycieczki do Natolina. Po przybyciu do parku, wycieczka zajęła miejsca na schodach tarasu pałacowego, a p. Rakowiecki opowiedział dzieje Wilanowa i Natolina, charakteryzując czasy Czartoryskich i Potockich. Następnie p. Kulwieć wskazywał zebranym na cechy zamierającego życia jesienią, na życie flory i fauny wód. Po tym przemówieniu część wycieczkowiczów ruszyła z p. Kulwieciem na zbiory przyrodnicze, inni zwiedzali wnętrza pałacu i park. O godz. 1 znaczna część wycieczkowiczów ruszyła na Ursynów, Służew, Mokotów do Warszawy piechotą, a reszta o godz. 1 ½ do kolejki, którą o 3 popołudniu przybyła do Warszawy. Autor sprawozdania z następnej, nie tak już licznej, wycieczki do Natolina w dniu 27 października 1912 r., nadmieniał, że jej uczestnicy widzieli tam mnóstwo saren i bażantów. W drodze powrotnej przybyli oni do Wilanowa, gdzie oglądali pałac i otaczający go ogród. Na miejsce jubileuszowej, setnej, wycieczki PTK w kwietniu 1914 r. wybrano pamiątkowy Gaj w Gucinie. Zgromadziła ona rekordową liczbę 570 uczestników. Przygotowanie tak licznej eskapady wymagało dużego doświadczenia i wiązało się z niemałym wysiłkiem organizacyjnym. Blisko 250 – osobowa grupa młodzieży ruszyła na miejsce piechotą, dla pozostałych zaś uruchomiono specjalny pociąg kolei grójeckiej z otwartymi wagonami, którym dotarli oni do stacji Służewiec. Stąd długim, a pół wiorsty niemal wyciągniętym wężem, wyruszyli wszyscy do wsi Służew, gdzie zwiedzili zabytkowy kościół i wzięli udział w nabożeństwie, po czym udali się do pobliskiego Gaju gucińskiego. W parku wycieczkowicze, zebrani wokół sarkofagu wystawionego ku czci Stanisława Kostki Potockiego, wysłuchali przemówienia prezesa PTK, Kazimierza Kulwiecia na temat historii oraz współczesnych osiągnięć krajoznawstwa. Z kolei prof. Adam Szpadkowski omówił zasługi Stanisława i Ignacego Potockich, których pamięci Gaj został poświęcony, i zaznajomił zebranych z epoką, w której bracia żyli i działali. Później na cześć PTK przemawiali jeszcze przedstawiciele Warszawskiego Towarzystwa Śpiewaczego „Lutnia” i Stowarzyszenia Pracowników Handlowych. Po wysłuchaniu przemówień uczestnicy wycieczki spędzili w zabytkowym parku kilka godzin, prowadząc ożywioną dyskusję nad wypadkami świetnej, związanej ze zwiedzanym terenem przeszłości. W tym czasie młodzież oddawała się grom i zabawom towarzyskim. Później wyruszono do Wilanowa, i mimo kurzu, zachęceni śpiewami młodzieży, szli wszyscy zwartą gromadą. Na miejscu, po obejrzeniu grobowców Potockich i posiłku spożytym w wilanowskiej restauracji, udano się na spacer do parku, a następnie, specjalnym pociągiem kolejki wilanowskiej, wycieczka wróciła do Warszawy. Miesiąc później do Wilanowa przybyła niewielka, 18 – osobowa, wycieczka PTK, która zwiedziła szczegółowo pałac z wyjątkiem egipskich pokoików i galeryi obrazów. po czym przemaszerowała przez Morysin i Zawady nad Wisłę, gdzie rozgościła się na terenie przystani wioślarskiej. Posiliwszy się, uczestnicy wycieczki ruszyli brzegiem rzeki w drogę powrotną do Wilanowa, skąd udali się koleją do Warszawy.                              

Na kartach Ksiąg Zwiedzających, między zwykłymi podpisami i autografami wybitnych ludzi, nadal kwitła twórczość ulotna. W lipcu 1914 r. jeden z wilanowskich gości ułożył kalambur, który, zależnie od tego jak był czytany, wyrażał albo wiernopoddańczy hołd wobec rosyjskiego zaborcy, albo też był klątwą rzuconą na carską Rosję. W pierwszej z tych wersji utwór brzmiał:

Niech wieczyście słynie

Rosyi miecz i wiara

Niebo niech śle łaskę

Na potomków cara

Lud, polzka korona

niech będzie zgnębiona

na Polaków męztwo

niech będzie przekleństwo.

W drugiej nabierał przeciwnego znaczenia:

Niech wieczyście słynie – lud, polzka korona

Rosyi miecz i wiara – niech będzie zgnębiona

Niebo niech śle łaskę – na Polaków męztwo

Na potomków cara – niech będzie przekleństwo

Atmosferę niepewności, po wybuchu światowego konfliktu w roku1914 oddaje wpis;

Zwiedziłem pałac wilanowski

może po raz ostatni bo dochodzi

już grzmot armat w Wilanowie

W okresie działań militarnych, przypuszczalnie z pewnymi przerwami, kiedy front walk rosyjsko – niemieckich przybliżył się do Warszawy, wilanowskie muzeum funkcjonowało, ale czas wojny nie sprzyjał organizowaniu wycieczek i zwiedzających było mniej. W sierpniu 1914 r., w północnym skrzydle pałacu, Ksawery Branicki urządził szpital dla rannych żołnierzy. W kwietniu 1915 r. Wilanów odwiedzili, przebywający wtedy w Warszawie, członkowie belgijskiej misji wojskowej z gen. Leonem de Witte na czele. Jedna z naszych najwspanialszych pamiątek historycznych – pisał Kurier Warszawski – ukazała się belgom w całym blasku promieni słonecznych. Wspaniała rezydencja Jana Sobieskiego wywołała w gościach szczery zachwyt. Przybyłą do Warszawy miesiąc wcześniej misję francuską, na czele której stał, bardzo popularny we francuskiej armii, typowany na naczelnego wodza, gen. Paul Pau,  Ksawerostwo Braniccy podejmowali w swoim pałacu przy Nowym Świecie. W relacji z tej wizyty dziennikarz Kuriera Warszawskiego opisywał następującą scenę: Znana z pobożności swej Anna hr. Branicka, ująwszy pod ramię jenerała Pau, prosiła go, ażeby, jako znany jej gorący i wierzący katolik, nie odmówił przyjęcia na błogosławieństwo dalszej podróży i obronę małej figurki Matki Boskiej z modlitwą polki o powodzenie oręża francuskiego. Jenerał, ucałowawszy z widocznym wzruszeniem rękę hrabiny, ucałował też wizerunek N. M. P. i schował go w kieszeń munduru na sercu, jako święty symbol wspólnej z nami wiary. Latem 1915 r., zagrożone rekwizycją ze strony zbliżających się wojsk niemieckich, zbiory artystyczne Wilanowa, na polecenie właściciela przewiezione zostały do Warszawy i ukryte m. in. w pałacu Branickich przy Nowym Świecie. W wolnej Polsce o wydarzeniach tych tak pisała Rzeczpospolita: Na kilka już tygodni przed ostatnią (daj Boże !) okupacją, wywożono nagwałt z pałacu wszelką rzecz cenniejszą, zwłaszcza noszącą na sobie jakiś ślad złota, srebra lub bronzu. Piękne, rzeźbione drzwi bronzowe, wiodące do gabinetu króla Jana, byłyby niechybnie uległy także pożyczce bezterminowej. Oraz wiele innych przedmiotów, np. arcyrzadkie, a więc kosztowne chińszczyzny, w które tak obfituje pałac wilanowski. Wszystko to schowano jak najgłębiej, aby bandyckiego oka pożądliwością nie roziskrzyć. a nie odstawiono z powrotem na właściwe miejsce, dopóki za ostatnim Prusakiem nie zakurzyło się na drodze do Berlina. Wojska niemieckie, po wycofaniu się Rosjan, wkroczyły do Warszawy dnia 5 sierpnia 1915 r. Miasto stało się siedzibą Generalnego Gubernatorstwa. Na jego czele stanął Hans Hartwig von Beseler, który na swoją rezydencję wybrał Zamek Królewski. W roku 1916 do pałacu wilanowskiego ponownie przybywać zaczęli zwiedzający, choć nie tak licznie, jak to miało miejsce przed wybuchem wojny. W lutym 1916 r. Wilanów odwiedził książę koronny Królestwa Saksonii Fryderyk August Jerzy Wettin, a w październiku jego młodszy brat, książę Fryderyk Krystian. Także w październiku pieszą wycieczkę do Wilanowa urządziło PTK. Jej uczestnicy, przechodząc przez Czerniaków, zwiedzili kościół św. Antoniego Padewskiego i św. Bonifacego oraz pobernardyński klasztor, ufundowany w końcu XVII w. przez Stanisława Herakliusza Lubomirskiego. W relacji z wycieczki czytamy: Około 10tej wyruszyliśmy w dalszą drogę do Wilanowa, gdzie zadowolić się musieliśmy obejrzeniem kościoła tylko, gdyż pałac w chwili obecnej jest ogołocony zupełnie ze zbiorów, do parku zaś wejść nie mogliśmy ze względu na plecaki nasze i bagaże, których pozbyć się oczywiście było trudno, zwiedzanie zaś z pakunkami jest bezwzględnie wzbronione. Wobec tego udaliśmy się drogą okólną do Morysinka i tam, na jednej z pięknych polan, otoczonych wspaniałemi drzewami, rozłożyliśmy się obozem, spożywając skromne zapasy doby wojennej, gwarząc i spacerując po parku. O godz. 4tej wyruszyliśmy w drogę powrotną przez Zawady, Augustówkę i łąki siekierkowskie, spiesząc aby zdążyć do Warszawy nim noc zapadnie. W latach 1916 – 1917, oprócz osób zwiedzających muzeum indywidualnie, gościły w Wilanowie m. in. wycieczki: studentów Uniwersytetu i Politechniki Warszawskiej, uczestników kursów dla dorosłych, uczniów szkoły miejskiej sieleckiej, szkół przy ulicach Wilanowskiej i Wiertniczej, szkoły Wojciecha Górskiego, Szkoły Leśnej oraz 5. Kompanii 3. Pułku Legionów Polskich.

Od końca XIX w. Wilanów stopniowo przybliżał się do Warszawy, najpierw za sprawą kolei dojazdowej, później zaś w wyniku zmian administracyjnych. 8 kwietnia 1916 roku generał – gubernator von Beseler podpisał dokument, na mocy którego zurbanizowana strefa podmiejska, ukształtowana wokół Warszawy w ciągu dwudziestolecia przed pierwszą wojną światową, włączona została w granice miasta. Przyłączone do Warszawy zostały tereny okolicznych gmin: Wola, Czyste, Marymont, Powązki, Bielany, Targówek, Grochów, Gocław, Gocławek, Saska Kępa, Pelcowizna, Mokotów, Sielce oraz, należące do gminy Wilanów, Siekierki i Czerniaków. Obszar Warszawy zwiększył się z 3410 ha do 11 500 ha, a liczba mieszkańców wzrosła o około 110 000 do ponad 900 000. Przyłączenie przedmieść rozpoczęło dynamiczny proces rozwoju miasta, które nazywane było odtąd „Wielką Warszawą”.

Link do części trzeciej.