Wywodzi się Pan ze znanego mazowieckiego rodu, od stuleci pieczętującego się herbem Radwan. Wielu Pańskich przodków dobrze zasłużyło się ojczyźnie. Proszę wymienić tych, którzy Pańskim i Waszej Rodziny zdaniem zasługują na szczególną pamięć?
Najstarsze zapisy wspominają o rycerzu Gotardzie, który był kasztelanem sochaczewskim. Był człowiekiem zamożnym i szczodrym fundatorem. Między innymi wybudował kościół św. Katarzyny na dzisiejszym Służewie. Potem w mojej rodzinie pojawiło się kilku kasztelanów. Było też kilku biskupów, a wśród duchowieństwa na specjalne słowa uznania zasłużył sobie oliwski opat — Jacek Rybiński, twórca słynnych organów oliwskich oraz Józef Rybiński — biskup kujawski, jeden z przywódców stronnictwa patriotycznego w Sejmie Czteroletnim. Głośno było o bodaj najznamienitszym reprezentancie rodu — generale Macieju Rybińskim. Wśród Rybińskich wymienia się też posłów i senatorów Sejmu Czteroletniego. Utrata niepodległości, kolejne zabory i powstania, miały swój ujemny wpływ na kondycję majątkową rodu. Powoli traciliśmy dobra i w chwili wybicia się Polski na niepodległość nic nam nie pozostało.
Wypada dodać, że mój ojciec — Leszek Rybiński, podporucznik Armii Krajowej, żołnierz oddziału „A” Kierownictwa Dywersji Kolegium Armii Krajowej, a z profesji — artysta plastyk, był wnukiem Juliana Ceglińskiego, znanego malarza i litografa, współpracownika „Tygodnika Ilustrowanego”, jednego z twórców Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych, któremu poświęcił znaczną część swojego majątku. Był on właścicielem dóbr w Janowie pod Mińskiem Mazowieckim.
Po kądzieli związany Pan jest z rodem Branickich, herbu Korczak. Teodor Żychliński w swej „Złotej Księdze Szlachty Polskiej”podkreśla, że w drugiej połowie XVIII wieku Korczakowie-Braniccy „stanęli w rzędzie najdostojniejszych rodzin Rzeczypospolitej, łącząc się węzłami krwi z najdostojniejszymi”.
Korzenie rodu sięgają jednak czasów o wiele wcześniejszych. Pierwszą zapamiętaną przez potomków osobistością był biskup Sebastian Branicki. Żył na przełomie XV i XVI stulecia i zasłynął jako twórca i opiekun poznańskiej Akademii Lubrańskiego. Był on wychowankiem słynnego prymasa Jana Łaskiego, światłego hierarchy i hojnego darczyńcy. Sebastian Branicki był potem wychowawcą kolejnego prymasa Polski — Jakóba Uchańskiego i dokonał wielkiego dzieła na polu edukacji, kształcąc młodzież Ziemi Poznańskiej. Był też wybitnym prawnikiem.
Z biegiem lat Braniccy zaczęli nabierać na znaczeniu. Wspomnę choćby o rotmistrzu wojsk koronnych — Piotrze, który w XVII wieku wsławił się skutecznymi bojami z Kozakami. Później walczył ze Szwedami, ma też swój udział w wojnie z Chowańskim. Wziął udział w bitwie pod Chocimem, gdzie został ciężko ranny. Zdarzenia, które były wówczas udziałem rodu Branickich, przywołują burzliwe lata Rzeczypospolitej, zapisane na kartach Trylogii Henryka Sienkiewicza.
Synem Piotra jest Józef Branicki, pułkownik wojsk koronnych i marszałek Konfederacji Tarnogrodzkiej. Potem dostaje nominację na kasztelana halickiego. Jego syn, wpływowy dworzanin i przyjaciel Augusta III, dzięki udanemu małżeństwu z Walerią z Szembeków — bratanicą arcybiskupa gnieźnieńskiego — Krzysztofa Szembeka, wchodzi w cenione rodzinne parantele. Wraz z zawarciem tego małżeństwa zaczyna się potęga rodu. Piotr Branicki wykupuje starostwo berwałdzkie, otrzymuje różne królewszczyzny w województwie bełskim oraz list przepowiedni na chorągiew pancerną. W końcu zostaje kasztelanem bracławskim i kawalerem Orderu Orła Białego, stając się człowiekiem wielce majętnym.
Jeszcze głośniejszą postacią rodu jest niewątpliwie Franciszek Ksawery Branicki. Słynny hetman jest przez historiografów, powieściopisarzy i malarzy traktowany niejednoznacznie. Przeważają sądy negatywne, a swój w tym udział ma też Józef Ignacy Kraszewski. W podręcznikach historycznych prawie wyłącznie pisze się o hrabim Franciszku Ksawerym jako Targowiczaninie, postaci posępnej, która przypieczętowała utratę niepodległości. A jak z perspektywy dziejowej oceniają hetmana jego potomkowie?
To postać niesłychanie dyskusyjna — konglomerat zalet i wad. Cechy jego charakteru można by przyrównać do sienkiewiczowskiego Kmicica. Bitny i nieustraszony, dwukrotnie uratował Stanisława Augusta od śmierci. Stąd wzięła się zażyła przyjaźń pomiędzy nimi. Franciszek Ksawery Branicki strzelał z godną podziwu celnością do rzucanych monet, walczył i pojedynkował się. Do historii przeszedł jego pojedynek z Casanovą.
Właśnie. W 1765 roku w drodze z Petersburga do Francji pojawił się w Warszawie niezwykły gość, do dziś symbol podboju niewieścich serc. Giovanni Casanovą de Seingalt, udający weneckiego szlachcica, w istocie był synem włoskiego komedianta i szewcówny — późniejszej baletnicy i śpiewaczki. Zabezpieczony listami polecającymi osobistości wielkiego świata Paryża, Wenecji i Petersburga, ten słynny awanturnik i rębajło wszedł w konflikt z Franciszkiem Ksawerym Branickim…
…który zakończył się pojedynkiem na pistolety. Przeciwnicy mieli strzelać równo, na komendę. Casanovą nie wytrzymał, oddał strzał pierwszy, Branicki odpowiedział dopiero po chwili. Włoch został lekko raniony w rękę, tymczasem Franciszek Ksawery zwalił się na ziemię. Sekundanci hetmana chcieli Casanovę rozsiekać na miejscu. Ale Branicki słabnącym głosem zdobył się na gest szlachetności: „Zabiłeś mnie waćpan. Ratuj się, bo grozi ci śmierć na szafocie. Pamiętaj, że jestem dygnitarzem koronnym i kawalerem Orła Białego. Nie trać czasu, uciekaj, a ponieważ nie masz pieniędzy, weź moją sakiewkę!”
Pojedynek z signorem Casanovą, legendą tamtych lat, był oczywiście tylko epizodem w bujnym życiu Branickiego. Starcie z włoskim masonem, które rozegrało się po południu na Woli 5 marca 1766 roku do dziś jednak fascynuje historyków i pisarzy.
W oczach potomków stokroć ważniejsza była jednak działalność dyplomatyczna i polityczna hetmana. Choćby jego misje w Prusach…
Branicki nienawidził Prusaków. Nie miał wątpliwości co do polakożerczych intencji tamtejszego dworu. W imieniu króla Stanisława Augusta posłował, aby poinformować Prusaków o jego elekcji. W trakcie swojego pobytu przekonał się, że nasi sąsiedzi nie marzą o niczym innym, tylko o rozbiorze i zagarnięciu zachodnich rubieży Polski.
Branicki poznał Stanisława Augusta na dworze carskim w Petersburgu. Znał jego powiązania z tamtejszymi elitami. Za wszelką cenę usiłował przeciwstawić się aneksji kraju. Właśnie w Petersburgu odkrył w 1770 roku robotę rozbiorową, księcia Henryka Pruskiego. Poprzez koneksje rosyjskie udało mu się na pewien czas zablokować knowania. Za te czyny został w 1774 roku mianowany hetmanem wielkim i w darze od króla otrzymał ogromne starostwo białocerkiewskie, położone na dzisiejszej Ukrainie.
W tym też roku posłował do Petersburga, aby uprosić Katarzynę II o przeciwstawienie się zaborczym planom Austrii i Prus.
W związku z powołaniem Rady Nieustającej i skrępowaniem prerogatyw buławy hetmańskiej, Franciszek Ksawery Branicki trafia do opozycji antykrólewskiej, na czele której — obok niego — stają: Adam Czartoryski, Stanisław Lubomirski, Michał Ogiński oraz Ignacy Potocki.
Niewybaczalnym dla nas — potomków hetmana jest to, że wraz z Sewerynem Rzewuskim, Szczęsnym Potockim oraz innymi Targowiczanami, pod osłoną sprowadzonych do kraju obcych, rosyjskich wojsk, obalał Konstytucję 3. Maja.
Wprawdzie do dziś wśród specjalistów problem uchwalenia Konstytucji 3 Maja wywołuje dyskusję, jako swoisty zamach stanu — kiedy ją bowiem uchwalono, na sali nie było wystarczającego quorum posłów — to oczywiście fakt zmobilizowania wojsk carskich i wprowadzenia ich do kraju, cała nasza rodzina traktuje niczym głęboką szramę, hańbę rodu.
Dzieje polityczne każdego kraju to — w oczach profesjonalistów – składanka wojen, potyczek, rozbiorów, negocjacji i tajnych układów, przerywanych monotonią stabilnej egzystencji Ta ostatnia bywa oceniana powierzchownie, bądź wcale nie trafia na karty historii. Polska w okresie rozbiorów oczywiście nie była przystanią spokoju, oazą oportunizmu wobec najeźdźców. Jednak obok działalności spiskowej, przygotowań militarnych i trzech nieudanych powstań toczyło się normalne życie: aż do korzeni polskie, choć skryte przed szykanami zaborców. Jaką rolę w tej pracy organicznej dla przyszłej wolnej Polski odgrywała magnacka rodzina Branickich? Pan podkreślił przed chwilą, że nigdy nie pogodziła się z czynem popełnionym przez Franciszka Ksawerego?
Powiem więcej: wszystkie kolejne pokolenia Branickich starały się zmyć hańbę Targowicy.
Nasz ród posiadał ogromne majątki, głównie na Rusi, a potem również na terenach etnicznie polskich. Moi przodkowie byli ludźmi solidnie wykształconymi i przygotowanymi do życia praktycznego. Skutecznie zarządzali dobrami, dbali o ich rozwój. Z dochodów – odkąd pamięcią sięgnąć — zawsze ogromną część przeznaczali na sprawy polskie. Działalność tę prowadzono skrycie, acz efektywnie. Trzeba pamiętać, że ród Branickich był przez cały czas inwigilowany przez carską ochranę. Za współpracę z patriotycznym podziemiem szlachcie i magnaterii odbierano majątki, a „sprawców” nieposłuszeństwa wysyłano na katorgę syberyjską. Dobra przejmowali rosyjscy dygnitarze i magnaci. Niewybaczalną głupotą byłoby więc prowadzenie działalności otwartej, podobnie zresztą, jak w czasach okupacji niemieckiej lat 1939-1945. Na zewnątrz kontakty z urzędnikami rosyjskimi miały nawet poprawny charakter, co do dziś myli niejednego historyka. W Petersburgu oceniano nas inaczej. Mój przyjaciel, ukraiński historyk — Walery Reprincew, który prowadził badania nad działalnością gospodarczą, kulturalną i polityczną rodu Branickich, znalazł pękate teki dokumentów, ze szczegółowymi raportami o niepokornych „występkach” protoplastów rodu. Trzeba pamiętać, że carat miał świetnie zorganizowaną agenturę i szczelną siatkę informatorów. W okresach kryzysowych wielu Branickich było zsyłanych w głąb Rosji, przynajmniej na pewien czas.
Dochodziło do pozornych paradoksów. Nawet Władysław Branicki. kadrowy generał carski i senator, żonaty z Różą Potocką, zasłużył sobie w centrali kontrwywiadu na odrębną, bogatą dokumentację. Rzeczywiście, w okresie Powstania Listopadowego, ryzykując życiem, osłaniał przed zaborcami pułki powstańcze. Jego syn — Aleksander w 1863 roku został zesłany w głąb Rosji za działalność konspiracyjną przed i w trakcie Powstania Styczniowego.
Brat Aleksandra i wnuk hetmana — Ksawery, był człowiekiem o niespotykanej rzutkości i energii, a zarazem postacią niezwykle barwną i popularną. Rodzina Branickich jako zamożna i wpływowa, była zmuszana do służby w wojsku carskim. Wstąpił do niej Ksawery, a ponieważ nienawidził Rosji, a przede wszystkim caratu, związał się z tajnym stowarzyszeniem. Kółkiem Szesnastu, które jako cel wyznaczyło obalenie znienawidzonego samodzierżawia. Spiskowcom przewodził kanonik Gagarin oraz niejaki Wałujew. Kiedy organizacja została zdemaskowana, Ksawery Branicki zdołał zbiec do Francji. W odwecie władze carskie skonfiskowały jego dobra. Był właścicielem majątków wokół Lubomla na Wołyniu, ziem należących aktualnie do Ukrainy.
Jego matce nieomal cudem udało się przemycić dużą sumę pieniędzy do Francji. Ksawery, jako osobowość rzutka i przedsiębiorcza, zaczął tymi środkami zręcznie gospodarować. Związał się z rodziną Wołowskich — Polaków, znanych finansistów i przedsiębiorców. Stworzyli potężną instytucję finansową Crédit Foncier, która świetnie prosperowała.
A przecież Pański protoplasta nie tylko zajmował się interesami Historycy literatury pamiętają o jego zainteresowaniach literaturą i przyjaźniami z pisarzami romantycznymi. Zwłaszcza z Adamem Mickiewiczem. Czy podczas swoich francuskich wojaży zetknął się Pan z pamiątkami Branickiego po arcypoecie?
Ksawery Branicki kupił zamek w Montrésor. W skarbcu tej budowli do dzisiaj znajdują się mickiewicziana, a wśród nich słynny puchar, który poeta otrzymał od przyjaciół Moskali. Ksawery serdecznie zaprzyjaźnił się z Mickiewiczem, czego dość liczne dowody zachowały się w archiwach zamku.
To on finansował „Trybunę Ludów” i Legion Mickiewicza w Italii. Jeśli chodzi o związki Ksawerego Branickiego i jego rodzeństwa z wielkimi polskimi romantykami, to pragnę przypomnieć, iż jego siostra — Eliza była żoną Zygmunta Krasińskiego zaś Cyprian Kamil Norwid i Fryderyk Chopin byli przyjaciółmi rodziny.
Jak tylko mógł, wspierał polskich artystów. Łożył też pieniądze na Szkołę Polską w Batignolles, na pomoc chorym i starym emigrantom. Sam opublikował też wiele prac poświęconych historii, polityce, religii i finansom. Najbardziej znana z nich — „Narodowości słowiańskie”, był wydana w Paryżu po polsku i po francusku w 1879 roku.
Z zysków w interesach Ksawery finansuje polskie podziemie niepodległościowe oraz kolejne powstania. Na własny koszt ekspediuje oddziały, które mają wspomóc Polaków w walce z Rosjanami. Carat odpłaca się nienawiścią. Dekretem cara Mikołaja l, Ksawery zostaje zaocznie skazany na karę śmierci.
Sądzę, że niewiele sobie z tego robił. W jego dawnej francuskiej bibliotece odnalazłem bogatą wojskową dokumentację. Dla powstańców 1863 roku przygotowywał regulaminy wojskowe, interesowała go też inżynieria wojskowa. Natrafiłem na rysunki i opisy zmyślnych machin wojennych i urządzeń, które miały pomóc w zwycięstwie.
Wcześniej wspierał generała Józefa Wysockiego, sławnego dowódcę oddziałów polskich w czasie Powstania Węgierskiego w 1848 roku. We Francji odgrywał ważną rolę. Był przyjacielem księcia Napoleona (Plon — Plon) i zwolennikiem republiki z Ludwikiem Napoleonem jako prezydentem. W czasie Wojny Krymskiej udał się do Turcji razem z księciem Napoleonem, wodzem francuskiego korpusu ekspedycyjnego. W związku z jego przyjazdem do Stambułu w 1854 roku nieznany poeta skierował do niego płomienny manifest polityczny rozpoczynający się tak:
Patrz Branicki! Moskal broi,
W Polsce naszej, w Polsce Twojej.
Kraj zaległy dzikie hordy,
Mikołaja gwałt i mordy.
Czyż nie chwycisz za kord stary?
Dopomogą ci Madziary!
Tak też się stało. Dziko odważny, podobnie jak jego dziad hetman — Ksawery Branicki, przypinając do piersi ordery rosyjskie, które otrzymał za walki na Kaukazie, ruszał w pierwszych szeregach polskich i francuskich na rosyjskich żołdaków. Za waleczność otrzymał Legię Honorową.
Nie przeszkodziło mu to współfinansować rewolucyjnej inwestycji tamtych czasów — budowy Kanału Sueskiego. Francja doceniła te inicjatywy Branickiego?
Trudno powiedzieć. Wspierał nie tylko rozwój ekonomiczny swej drugiej ojczyzny. Mając ugruntowany stosunek do zbrodniczej, imperialnej Rosji, podobnym uczuciem — jak wspomniałem — darzył drugiego naszego odwiecznego wroga — Prusaków. Nie miał złudzeń, że tamtejszym władcom wobec Polski przyświecają te same, występne cele. W 1870 roku, na poczet spłaty długu moralnego wobec drugiego zaborcy, wystawia z własnych środków pułk piechoty, który walczy na froncie wojny francusko-pruskiej.
Z historii wiemy, jaka była końcówka tej batalii. Nie przyniosło też sukcesu Powstanie Styczniowe. Nie umniejsza to faktu, że Ksawery Branicki całe swoje życie i majątek zaangażował w walkę niepodległościową. Podkreślał zawsze, że nosi nie tylko nazwisko, ale i imię hetmana. Obowiązek wspierania ruchów wolnościowych stał się dla braci Ksawerego oraz kolejnych potomków rodu nakazem życiowym.
Wynika z Pańskiej opowieści, że działalność publiczna rodu Branickich rozwijała się w dwóch kierunkach. Sprawą pierwszą było zaangażowanie w działalność patriotyczno-niepodległościową. Ta jednak służba nie była możliwa bez materialnych środków. Rodzina postawiła zatem na rozbudowę struktur ekonomicznych pamiętając jednocześnie, że przyszła wolna Polska nie będzie silnym krajem bez zdrowej, nowoczesnej gospodarki.
W związku z tym Wasi protoplaści unikali na miejscu, w Polsce, manifestacyjnych konfliktów z Rosjanami. Zdawali sobie sprawę, że takie akty będą równoznaczne z konfiskatą mienia, utratą pracy przez zatrudnionych tam Polaków i nieuchronną rusyfikacją — etniczną, a także ekonomiczną. Jednak część historyków jest zdania, że taktyka ta — choć przynosiła owoce — graniczyła niekiedy z kolaboracją. Cofnijmy się choćby do małżeństwa hetmana Franciszka Ksawerego Branickiego…
Rzeczywiście, hetman był ostro krytykowany za ożenek z Rosjanką — Aleksandrą z Engelhardtów. Jej ojciec — Wasyl był ziemianinem ze Smoleńszczyzny, a matka — rodzoną siostrą Grigorija Potiomkina. Mariażowi patronowała sama Katarzyna II. Carycy, podobnie jak całemu dworowi i skoligaconej z Petersburgiem arystokracji rosyjskiej chodziło o to, aby poprzez małżeństwa z wybitnymi Polakami doprowadzić do rusyfikacji naszych rodów. Był to staranny, strategiczny plan, o którym wiele naczytałem się w starych księgach i czasopismach dziewiętnastowiecznych. Zamysł obrósł też w uczoną, choć pokrętną kazuistykę. Pionierzy rusyfikacji polskiej szlachty i magnaterii dowodzili, że jesteśmy barbarzyńcami, którzy nie potrafią szanować zasad demokracji i wolności, że w każdym działaniu kierujemy się płomieniem irracjonalnej namiętności, nigdy zaś — zdrowym rozsądkiem. Udane stadła z Rosjankami miały służyć niedowarzonym Polonusom do nabrania rozsądku i trzeźwości, a ich wspólnemu, zrusyfikowanemu potomstwu — harmonijne współżycie w zgodnej rodzinie Wielkorusów.
Już początki małżeństwa Ksawerego i Aleksandry nie w pełni układały się po myśli carycy, bo Katarzyna II nie unikała w listach do swej rodaczki wymownych przestróg: „Pamiętaj zawsze, duszko, żeś nie Polka, tylko Smoleńszczanka!” Nie była to rada historycznie najtrafniejsza, jako że znakomita część szlachty smoleńskiej miała czysto polski rodowód.
W tym miejscu pozwolę sobie na dygresję, jako, że wiele faktów umknęło naszym historykom. Wspomniany przeze mnie Grigorij Potiomkin w skrytości ducha marzył, ażeby zostać królem Polski. Jego nadzieje wzrosły, kiedy został „wicekrólem” Ukrainy, zdobył Krym i zyskał najwyższą pozycję w Rosji. Coraz częściej zaczął wtedy podkreślać, że jest polskim szlachcicem i czuje się związany z macierzą. Polskie gremia, które znajdowały się w jego otoczeniu nie były do końca przeciwne, aby Potiomkin sięgnął po polskie berło. Dzięki niemu — przypuszczano — Polskę uda się wyswobodzić spod przemożnych wpływów rosyjskich. Za tym argumentem przemawiało i to, że książę Taurydy „pan na Ukrainie i Krymie”, niezmiernie bogaty, posiadający własne wojska i stale zagrożony przez innych faworytów w Petersburgu mógłby oderwać od Rosji prowincje południowe i w ten sposób niezmiernie ją osłabić. Wybitny wódz, kochany przez żołnierzy mógłby zapewne obronić Polskę, Ukrainę i Krym przed osłabioną Rosją.
Atutem Potiomkina było oczywiście małżeństwo jego siostrzenicy z Franciszkiem Ksawerym Branickim.
Z dzisiejszego punktu widzenia plany Grigorija Potiomkina mogą uchodzić za mrzonki. Jednak w tamtych latach, gdy marzenie o całkowitej niepodległości było powszechne, każda antycarska parantela rozniecała płomyk nadziei, a choćby ułudy…
Powróćmy do małżeństwa Franciszka Ksawerego z Aleksandrą. Związek Targowiczanina z Rosjanką z pewnością sprowadził na rodzinę gromy?
Oburzenie było, bo i jawne naciski rosyjskie na rodzinę nie ustawały. Zakusy rusyfikacyjne nie odnosiły jednak zamierzonych skutków. Aleksandra zamiast zniszczyć męża, z miesiąca na miesiąc polonizowała się. Tak jak bywało wcześniej wśród arystokracji litewskiej i ukraińskiej — świadome wybory dyktowała atrakcyjność, odrębność a zarazem uniwersalność polskiej literatury, sztuki, architektury, a także fascynacja tradycją i tożsamością polskiego rodowodu i obyczaju. Otoczenie Branickich składało się wyłącznie z Polaków. Rodacy administrowali dobrami, rozwijali i umacniali ich potęgę. Aleksandra — wychowana przecież w tradycji prawosławia — fundowała kościoły rzymsko-katolickie. Łożyła na zakony, opiekowała się biednymi, zakładała ochronki i szpitale, dbała o rozwój polskiej oświaty. W zapisie testamentowym zadysponowała ogromne sumy na Bank Włościański, który miał wspierać polską przedsiębiorczość.
Ta ostatnia decyzja wywołała na dworze carskim konsternację, a potem oburzenie. Carscy notable nie mogli pojąć, jak ta z krwi i kości Rosjanka sprzeniewierzyła się wielkoruskiej tradycji. Nie pierwszy to raz w historii nasi sąsiedzi popełnili kardynalny błąd ignorowania wartości, a tym samym siły promieniowania kultury i cywilizacji polskiej.
Rzeczywiście, nie pierwszy i nie ostatni! Będąc przed kilku laty w Wileńszczyźnie, gdzie realizowalem serial dokumentalny o niedolach rdzennej ludności polskiej, stanowiącej wciąż ogromną silę etniczną w Solecznickiem i Wileńskiem, z ust historyczki sztuki oprowadzającej wycieczkę rosyjskich kołchoźników po Uniwersytecie Stefana Batorego dowiedziałem się, że Adomas Mickiewiczius i Julius Slowackis to poeci litewscy, których polska magnateria zmusiła do pisania po polsku, a Uniwersytet Wileński w latach międzywojennego dwudziestolecia został zamknięty na cztery spusty przez polską burżuazję, aby nie dopuścić do nauki… biednych Litwinów. Tak więc fascynacjom polskością do dziś towarzyszą procedury jej upokarzania, a z drugiej strony — zawłaszczania…
Ciekawe to odkrycie o „mocach represyjnych” arystokracji polskiej, zwłaszcza że w latach studiów Mickiewicza i Słowackiego w Wilnie to właśnie Polacy znajdowali się pod knutem carskim. Hadko słuchać, jak mawiał Podbipięta. Fenomen fascynacji a nawet ekscytacji Polską i jej tożsamością kulturalną jest o tyle jeszcze unikatowy, że zjawisko nie zanika w XVIII wieku, z chwilą utraty przez nasz kraj na długie 123 lata niepodległości, a wręcz przeciwnie — wzmaga się, na skutek swobodnego napływu sąsiednich nacji na etniczne tereny polskie. Ja wciąż wracam do hetmanowej Aleksandry Branickiej, ale na jej przykładzie można w sposób szczególny rozpoznać świadomy i głęboki proces dosłownego zanurzania się w polskości. Charakterystyczne są na przykład jej listy do syna Władysława. Z początku pisuje wyłącznie po rosyjsku. W miarę upływu czasu jej język zaczyna obrastać polonizmami. Końcówki listów, te najbardziej serdeczne i osobiste, formułuje po polsku, używając zamiast ojczystej cyrylicy — alfabetu łacińskiego.
W Waszym przypadku należało się spodziewać procesu wręcz przeciwstawnego. Braniccy byli niejako „skazani” na rusyfikację. Wciąż atakowano ich jako Targowiczan, niemalże emisariuszy Rosji. Carat liczył na Branickich, wręcz żądał, aby dali „właściwy”przykład rodzinom patriotycznego ziemiaństwa polskiego. Poza tym, Braniccy mogli spodziewać się hojnego rewanżu za te bezcenne przysługi!
Historia potwierdziła, że mimo dwuznacznej sytuacji, w której przyszło im żyć i pracować, presji tej nie ulegli. Nawet swoje dzieci hetmanostwo wydało za Polaków. Miało zaś być akurat odwrotnie.
A przecież byt w tej regule wyjątek?
Tym „wyjątkiem” była córka Elżbieta, która wbrew woli obojga rodziców wyszła za księcia Michała Woroncowa. Warto wiedzieć, że ta piękna kobieta była wielką miłością Aleksandra Puszkina i została uwieczniona w „Eugeniuszu Onieginie”. Elżbieta poślubiła gubernatora Odessy. Woroncow był to człowiek mądry i odważny. Wsławił się zwycięstwem nad Turkami pod Warną.
I oto w pewnym momencie pałac carskiego gubernatora staje się siedzibą polskich zbiegów. Kiedy upadło Powstanie Styczniowe, droga części polskich bojowników wiodła na Zachód właśnie przez Odessę. Dzięki Elżbiecie mogli oni przebywać w bezpiecznym ukryciu. To kolejny przykład z ilu odcieni składa się historia rodu, i że nie da się jej ująć w czarno-białe schematy.
Pozostałe dzieci z niesłychaną siłą zaangażowały się w sprawy polskie. O Władysławie, który osłaniał żołnierzy Powstania Listopadowego na Ukrainie już wspominałem. Kolejna córka, Katarzyna wyszła za księcia Konstantego Sanguszkę, a potem hrabiego Septyma Potockiego. To właśnie jej córka Aleksandra z Potockich Potocka stała się właścicielką Wilanowa. Znana była z wielu poczynań charytatywnych. Zbudowała szpital na Kopernika, ufundowała kościół na Nowolipkach, wspomagała wielkimi sumami Powstanie Styczniowe. Dziś jest to postać prawie zapomniana. A przecież to ona właśnie odrestaurowała większość budynków wilanowskich po królu Janie III Sobieskim, choć na tym nie poprzestała. Dzięki niej powstał tam kościół, oficyny wokół pałacu, a ponadto okazały szpital — jeden z pierwszych w Europie, zbudowany na dobrach prywatnych dla jej pracowników. Za jej życia i potem — aż do Powstania Warszawskiego placówka ta promieniowała przykładem. Dzisiaj Szpital św. Aleksandra znajduje się w rozpaczliwym stanie. Odkupiła go firma prywatna i może uratuje przed rozpadem.
Aleksandra ufundowała także kościoły w Powsinie i Międzyrzeczu Podlaskim. A trzeba wciąż pamiętać, że kościół i religia katolicka, w okresie zaborów były ostojami polskości. Gdyby nie ofiarność ówczesnych właścicieli ziemskich trudniej byłoby narodowi przetrwać.
Nie po raz pierwszy w tej rozmowie zwraca Pan uwagę na znaczenie czynnika ekonomicznego jako oręża walki niepodległościowej. Rzeczywiście ogół historyków koncentruje zainteresowania na działaniach militarnych: w podziemiu i na arenach bitew. Tymczasem bez zaplecza materialnego żaden czyn zbrojny nie mógłby się powieść, ba, niemal z góry skazany był na niepowodzenie. Na trzy polskie powstania i ostateczne wybicie na niepodległość pracowało potężne gospodarcze zaplecze. Obok rodu Branickich dziesiątki rodzin ziemiańskich wniosło swój wkład w organizowanie tajnej oświaty, służby zdrowia, formacji podziemnego wojska. Historia nie okazała się dla Branickich łaskawa. Czy nie odczuwa Pan z tego powodu goryczy?
Majątki ziemskie, przedsiębiorstwa, spółki, przez cały czas niewoli pracowały dla wspólnej sprawy. Musiały przestrzegać rygorów konspiracyjnych, bo każda wsypa równoznaczna była z konfiskatą mienia, jego przepadkiem na rzecz Rosjan, a także wywózką właścicieli na Sybir. Utrzymanie dóbr w rękach polskich było więc także działaniem patriotycznym, a jego lekkomyślna utrata — polską klęską.
Z wielu opowieści o moich pradziadkach, właścicielach Wilanowa — Ksawerym i Annie Branickich, zapamiętałem epizod o tajnym nauczaniu w tamtejszej ochronce. Restrykcje zaborców stawały się coraz surowsze, nawet mowy nie było o lekcjach języka polskiego. Mimo to nauka trwała, a jeden z uczniów zawsze czuwał przy oknie, aby przestrzec przed najściem funkcjonariuszy ochrany. Poza językiem ojczystym tajne nauczanie obejmowało historię, geografię, religię, przysposobienie wojskowe — w miarę takich możliwości, jakimi dysponowały szkoły. Wpadki zdarzały się rzadko, społeczeństwo polskie było silnie zintegrowane.
Poza karami ostatecznymi, prapolska działalność narażona była na brutalne ataki prasy carskiej. Wielokrotnie szkalowana była przez petersburskie i kijowskie gazety hetmanowa Aleksandra Branicka — według uproszczonych opinii „czarna legenda” naszej historii. Inaczej ocenił ją prezydent Edward Raczyński, jej praprawnuk, a zarazem brat cioteczny mojego dziadka. Wspomnienia przekazała Raczyńskiemu jego matka, kreśląc sylwetkę Aleksandry, jako kobiety o złotym sercu, szczodrobliwej dla szkół, ochronek, towarzystw kulturalnych, parafii katolickich, a nawet cerkwi.
Jeżeli więc ja i moja rodzina odczuwamy jakąkolwiek gorycz, to mamy na myśli tę niesprawiedliwość, która materialną prawdę zastępuje prostactwem stereotypów, podziałami na występne i czcigodne charaktery oraz wpisywaniem na listę potępionych ludzi, którzy całym swoim życiem poświadczyli coś wręcz odwrotnego.
Dużo podróżuje Pan po świecie, więc na pewno nie pominął Pan ważnej kolebki swojego rodu — Białej Cerkwi Zazwyczaj takie podróże wymagają odwagi i samozaparcia, bo zamiast pałaców, parków dworskich i dobrze zagospodarowanych majątków, zastaje się ruiny oraz niezmierzone obszary nędzy ludzkiej — owoce socjalistycznego gospodarowania. Czyżbym nie miał racji?.’
Dwa lata temu pojechałem do Białej Cerkwi, oczywiście z mieszanymi uczuciami. Miasto pod względem liczby mieszkańców i oddalenia od centrum administracyjnego kraju jest porównywalne do Pruszkowa. W Białej Cerkwi mieszka 80.000 ludzi, a od Kijowa dzieli ją około 70 kilometrów. Zdumiało mnie, że we wszystkich budynkach publicznych wiszą portrety moich kontrowersyjnych przodków — Aleksandry i Ksawerego Franciszka Branickich. Ukraina, po wiekach moskiewskiej okupacji, szuka swojej tożsamości i sięga do korzeni — nie oglądając się na zapatrywania antenatów. Braniccy to dla Białocerkwiczan ci możni i światli właściciele ziemscy, którzy małe i zacofane miasteczko zurbanizowali, zmodernizowali, budując na dostępnym wówczas poziomie ochronki, szkoły, szpitale, kościoły a nawet cerkwie. Zrozumiałe, że na Rusi problemy polskie są oceniane zupełnie inaczej niż w Polsce. W Białej Cerkwi Braniccy to po prostu twórcy wielkości miasta. W muzeum oglądałem dokumenty z tamtej epoki. Niewiele ocalało. Gospodarze skrzętnie poszukują archiwaliów, a ja co mogę, to im posyłam. Gospodarze cenią sobie zwłaszcza te przekazy, które świadczą o czynach mądrych i pięknych, a wśród postaci historycznych poszukują osobowości godnych szacunku i naśladowania. Po epoce społecznego i moralnego indyferentyzmu jest to powrót do świata wartości. Nam, Polakom, nigdy nie wolno zapomnieć, że to właśnie Ruś Kijowska była kolebką wschodniej Słowiańszczyzny.
Otóż to. I choć Rusini zostali podporządkowani Moskwie, tradycje wolnościowe i poczucie odrębności pozostały silne. Działalność Branickich przypada na koniec epoki legendarnej Kozacczyzny. Czy ówczesna Ruś była już wtedy podatna na przemiany cywilizacyjne?
Na pewno tak, zwłaszcza na zachodnich rubieżach, graniczących z etniczną Polską. Na przełomie XVIII i XIX stulecia tworzy się klimat sprzyjający rozwojowi ekonomicznemu i uporządkowaniu administracji.
Jak podkreślałem, Braniccy byli na tych terenach potentatami. Władali majątkami o wielkości — bagatela! — 900 tysięcy hektarów. To było niezmierzone bogactwo, tym bardziej że ziemia tam żyzna, a plony obfite.
Pomyślano o budowie linii kolejowej. Sięgała do Odessy. Koleją transportowano zboże. Rozpoczął się — jak byśmy dziś powiedzieli — gospodarczy boom. W Europie ogromnie wzrosło zapotrzebowanie na cukier. Braniccy — światli i wykształceni gospodarze — szybko przystąpili do budowy cukrowni. Dynamicznie rozwijali przemysł i handel. Najpierw prace te podjął Władysław Branicki, a jego dzieło rozwijali synowie — Konstanty, Władysław i Aleksander. Z czwórki synów nie ma tylko Ksawerego, który — o czym wspominałem — działał na rzecz niepodległości Polski we Francji.
Braniccy starają się zatrzymać falę emigracji gospodarczej na Zachód. Biedaków z Galicji zatrudniają w gospodarstwach rolnych i w przemyśle. Cały personel kierowniczy w majątkach rodu składa się z Polaków. Braniccy są świadomi, że okupowana przez trzech zaborców Polska stanie się podatniejsza na wynarodowienie, kiedy zabraknie w niej światłej szlachty i inteligencji.
Polacy dobrze współżyją z miejscowym żywiołem. Polska tradycja i obyczajowość trafiają na podatny grunt. W ubiorze pojawiają się elementy stroju krakowskiego. Przyjmuje się polska muzyka, śpiewa polskie kolędy. Przenika architektura i sztuka. Proces asymilacji jest wynikiem świadomego wyboru, a nie — jak na ziemiach polskich — rosyjskiej, pruskiej czy austriackiej przemocy, brutalnego wynaradawiania. Kulturalno-cywilizacyjna „moda” na Polskę ogarnia całą Ukrainę, a zwłaszcza Kijowszczyznę. Głównymi emisariuszami polskości są Galicjanie, coraz liczniej sprowadzani przez moich przodków. Dodam, że Polakom powodziło się wtedy znakomicie.
Wśród ówczesnych poloniców zaciekawiły mnie losy słynnego Gimnazjum i Liceum Krzemienieckiego. Po jego upadku w wyniku carskich represji, placówka odrodziła się w Białej Cerkwi. W uczelni kształcili się Rusini, szybko jednak zapełniły szkołę zastępy młodzieży polskiej, dzieci rodaków zatrudnionych u Branickich. Podczas niedawnej wizyty w Białej Cerkwi oglądałem budynek tej uczelni. Nawet nie śniłem, że to tak potężna budowla. Ukraińcy uruchomili tam naukowy instytut rolniczy.
Wpływy polskie i zgodne współżycie dwóch siostrzanych nacji zahamował wybuch Rewolucji Październikowej. Po zwycięstwie bolszewików, Polaków poddano brutalnym represjom. Nastąpiły wywózki na Sybir i do republik środkowoazjatyckich. Potem powołano sądy kapturowe i plutony egzekucyjne.
Posłużę się teraz przykładem moich rodziców. Moja mama w wieku 15 lat wstąpiła do Kedywu Okręgu Warszawskiego Armii Krajowej. Wraz z ojcem brała udział w akcjach przeciwko niemieckim okupantom. Potem oboje walczyli w Powstaniu Warszawskim. Wtedy też pobrali się.
Ja z kolei dobrze zapamiętałem wydarzenia 1968 roku na Uniwersytecie Warszawskim. Rozpoczęły się strajki. Wtedy nie w pełni były dla mnie zrozumiałe polityczne uwarunkowania następujących po sobie zdarzeń. Czułem jednak, że trzeba się zaangażować, nie pozostawać obojętnym na to, co dzieje się wokół. Wraz z siostrą Ewą ruszyliśmy na pierwszy chyba w PRL-u strajk, choć zachodziła obawa, że uczestnicy zostaną relegowani z Uniwersytetu, a chłopcy przymusowo trafią do wojska. Pamiętam rozmowę z moją „Bunią” Branicką, która postawiła mi krzyżyk na czole i powiedziała: „Idź z Bogiem. Jesteś Polakiem. Tradycja Twojej Rodziny nakazuje, ażebyś znalazł się tam, gdzie broni się ważnych dla kraju spraw”. Potem rozmawiałem z mamą, która przypomniała mi, że kiedy ruszała do walki w Powstaniu Warszawskim, też została pobłogosławiona krzyżem przez swojego ojca. „Ponieważ jest to powstanie zbrojne — mówił jej ojciec, a mój dziadek — Branicka tym bardziej powinna wziąć w nim udział. Niech Cię Bóg prowadzi.”
Skaczę z tematu na temat, z epoki na epokę. Ale taka jest logika wspomnień, różna od wykładu historycznego.
Problem zdrady, odpowiedzialności, pamięci o winie praojców, potem rehabilitacji, odkupienia i pracy organicznej dla ojczyzny… Jak bardzo polska to lekcja i jak głęboko wpisana w tragiczny etos narodowy. Nie każdą nację stać na taką postawę, ot — choćby Niemców. Im gęstsza mgła spowija wydarzenia II wojny światowej, im dalej w czasie od brutalnej agresji Niemiec na Polskę, tym śmielej mówi się za Odrą o jakiejś grupie nieobliczalnych szaleńców, zwanych „hitlerowcami”, którzy pociągnęli solidny, acz politycznie bierny naród niemiecki w otchłań występnych podbojów. Tak, jakby masowych rozstrzeliwań na ulicach Warszawy i całej Polski nie dokonywali owi „poczciwi” stolarze, cieśle, inżynierowie i rolnicy, żołnierze regularnego wojska — Wehrmachtu. Jakby to nie oni po dokonaniu zbrodni — często na kobietach i dzieciach — szli do koszar, aby pisać czule listy do żon i latorośli w ukochanym Reichu.
Podłość niemiecka ma i tę cechę genetyczną, że bez zmrużenia oka dokonuje samooczyszczenia, obciążając winą „tamtych”, więc w domyśle „nielicznych” przodków, entuzjastów ówczesnego „nowego ładu w Europie”…
Dziedzicem historii bywa się tylko wtedy, kiedy w człowieku, a szerzej — w narodzie, funkcjonuje głęboka świadomość dobra i zła. Świadomość ta nakazuje utożsamiać się z zaletami, choć także z występkami popełnionymi przez zeszłe ze sceny dziejowej pokolenia. Poczucie więzi historycznej pozwala wybrać z tradycji narodowej cechy i postawy godne naśladowania, unikać zaś przywar zasługujących na potępienie. Mądrość narodowa, na którą złożyły się doświadczenia pokoleń, w tym przekazy rodów i rodzin, to busola, która wskazuje jak należy żyć, czego wystrzegać się jak ognia i jakie wartości pielęgnować.
Studwudziestotrzyletnia epoka zaborów, przerwana na krótko oddechem wolności w II Rzeczypospolitej, potem okupacje: niemiecka i stalinowska wykorzeniły naród, oderwały od tradycji społecznych i rodzinnych. Okupanci dokonywali eksterminacji na polskiej tradycji z determinacją. Wiedzieli, że naród bez korzeni traci tożsamość i usycha, stając się podatnym na zło, łatwym do manipulacji.
Współcześnie problem odpowiedzialności za przeszłość znów objawił się w całej ostrości. Dzisiaj nie ma już parawanów, za którymi można i należy ukrywać prawdę o sobie. Trzeba sobie uświadomić, co w postępowaniu było złe i niegodne — przyznać się do tego i żyć moralnie.
Na koniec znów powrócę do dziejów rodu Branickich. Paradoks historyczny sprawił, że mój pradziad Ksawery odziedziczył po swojej ciotce — Aleksandrze z Potockich Potockiej, której matka była Branicką — Wilanów. A wraz z tą siedzibą wspaniałe zbiory biblioteczne, rękopisy i dzieła sztuki. W ten sposób potomek Targowiczanina — Branicki wszedł w posiadanie kolekcji twórców Konstytucji Trzeciego Maja. My, jako rodzina, przez dwa pokolenia uzupełnialiśmy te wspaniałe zbiory Stanisława Kostki Potockiego.
Na przestrzeni dziejów poprzez małżeństwa wchodziliśmy w różne koligacje. Ja jestem najbardziej dumny z tego, że mój prapradziadek — Konstanty, poprzez ożenek z Jadwigą z Potockich, wywodzącej się od Branickich — Gryfitów z Białegostoku, wszedł w pokrewieństwo ze Stefanem Czarnieckim. Snując rodzinne opowieści pamiętamy zawsze, że mając wśród przodków Targowiczanina, równocześnie szczycimy się tą kroplą krwi odziedziczoną po Czarnieckim.
Tak więc i my, Braniccy, z rozlicznych powinowactw i koligacji możemy czerpać nauki. Chwalebne i naganne, dobre i złe.
Od dawna ciągnęło mnie do Tykocina, gdzie w rynku stoi pomnik Stefana Czarnieckiego. Kiedy podszedłem do cokołu spostrzegłem tablicę, a na niej wyryty napis: W 1903 roku Pomnik ten odnowili potomkowie hetmana polnego Stefana Czarnieckiego — Pelagia i Stefan Potoccy oraz Jadwiga Branicka i Franciszek Ksawery Korczak Branicki. Zatem moi przodkowie.
To fakt, że im głębiej człowiek zaczyna wertować pożółkłe księgi i teki z dokumentami, im więcej podróżuje do siedzib historycznych nawiązując kontakt z przeszłymi pokoleniami, tym częściej napotyka na niespodzianki, których nawet nie przeczuwał. Przykład odkrycia więzów krwi ze Stefanem Czarnieckim nie jest oczywiście jedyny.
Cyprian Kamil Norwid powiedział, że historia to nasze dziś, tylko cokolwiek dalej. Ażeby poznać prawdę o sobie, swojej rodzinie i swoim społeczeństwie trzeba poznać doświadczenia przeszłości. Poprzez pryzmat historii dużo lepiej rozumie się teraźniejszość. I szybciej dochodzi do konstruktywnych wniosków. Myślenie konstruktywne zakłada zaś zdolność do krytyki oraz samokrytyki. Na fundamencie prawdy kontakty między ludźmi stają się szczere i uczciwe. Dlatego i ja nie ukrywałem prawdy w tej rozmowie — i dlatego nie zabrakło w niej goryczy.
Rozmawiał WITOLD RUTKIEWICZ
Dr Adam Krzysztof Rybiński
Od 21 lat mieszka w Pruszkowie wraz z żoną KATARZYNĄ z CZARTORYSKICH oraz czwórką dzieci. Przez wiele lat pełnił funkcję prezesa koła Zjednoczonego Chrześcijańsko-Narodowego w Pruszkowie. W 1991 roku kandydował do Sejmu RP z ramienia Wyborczej Akcji Katolickiej. W latach 1994-1995 sprawował funkcję prezesa Regionu Warszawskiego ZChN. Obecnie jest członkiem naczelnych władz tej partii. Jest jednym z założycieli i pierwszych działaczy Porozumienia Pruszkowskiego.
Adam Krzysztof Rybiński urodził się 20. października 1945 roku w Krakowie, gdzie jego rodzice — Leszek i Maria Beata z Branickich Rybińscy ukrywali się przed agentami Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Działając z polecenia NKWD, funkcjonariusze UBP usiłowali ich schwytać i wywieźć do ZSRR. Wcześniej aresztowali i przekazali agenturze NKWD dziadka dr Adama Krzysztofa Rybińskiego — Adama Branickiego wraz z rodziną. Wtrąceni do kazamatów więzienia o obostrzonym rygorze na Łubiance, potem zostali przeniesieni do Krasnogorska.
Po powrocie z niewoli politycznej do Polski i śmierci dziadka — Adama Branickiego, jego małżonka — babunia Maria Beata Branicka zaopiekowała się swoim wnukiem, a naszym dzisiejszym rozmówcą — Adamem Krzysztofem Rybińskim i zabrała go do Milanówka, a później do Warszawy.
Po uzyskaniu świadectwa dojrzałości Adam Krzysztof podejmuje studia w Katedrze Etnografii Uniwersytetu Warszawskiego. Po uzyskaniu dyplomu magisterskiego, a potem obronie pracy doktorskiej, pracuje w Studium Afrykanistycznym UW, przekształconym potem w Instytut Geografii Krajów Rozwijających się. Przez 2 lata przebywa w Algierii, gdzie prowadzi badania społeczeństw pasterskich, głównie Tauregów i Beduinów. Publikuje wiele prac naukowych, poświęconych kulturom pasterskim oraz ludom Afryki. Wyjeżdża do Maroka i Francji, gdzie poza badaniami prowadzi wykłady i seminaria.
W Uniwersytecie Warszawskim od lat wykłada etnografię Afryki oraz antropologię. Jest członkiem wielu polskich i francuskich towarzystw naukowych. Działa w Towarzystwie Ziemiańskim. Jest współzałożycielem Instytutu Obrony Dobrego Imienia Polski i Polaków
Mając solidne przygotowanie historyczne zajmuje się wielowiekowymi i powikłanymi dziejami swojej rodziny. Jako potomek Branickich jest ekspertem historii rodzinnego Wilanowa. Publikuje na ten temat rozprawy i artykuły. Przygotowuje do druku wspomnienia swoich rodziców.
Bywa w dawnych rodowych dobrach, położonych w rejonie Białej Cerkwi, współcześnie znajdujących się na terytorium Republiki Ukrainy. Ściśle współpracuje z tamtejszym muzeum historycznym, zbierającym pamiątki po Branickich — dobrodziejach miasta i rejonu. Przy współpracy dr Adama Krzysztofa Rybińskiego placówka zorganizowała m.in. wystawę poświęconą dziejom rodu oraz wpływom, jakie pokolenia Branickich wywarły na życie gospodarcze, społeczne i kulturalne ogromnego rejonu Białej Cerkwi.
Wieloletni pruszkowski patriota, pracował na rzecz rozwoju społeczno-kulturalnego miasta i umacniania jego demokratycznych struktur politycznych. (Wuer.)
Rozmawiał Witold Rutkiewicz.
Wywiad ukazał się w magazynie „Głos Pruszkowa”, Rok III, nr 1-2 (37-38), luty 1998, s. 1, 8-11.