Wkrótce po odzyskaniu przez Polskę niepodległości i w czasie wojny z bolszewicką Rosją pojawiały się w Księdze Zwiedzających pałacu wilanowskiego wpisy nawiązujące do tych wydarzeń, wyrażające z jednej strony radość, z drugiej zaś – obawę:
Co za częście [sic !] być znowu w wolnej / Polsce i w miłym Wilanowie
Na pamiątkę o / inwazji bolszewickiej / na Kresy Wschodnie
Oby Warszawa poraz drugi nie / uległa nahajce moskiewskiej ! !
W latach wojen w pałacu wilanowskim często bywali przedstawiciele polskiego wojska, m. in. gen. Tadeusz Rozwadowski i, podówczas jeszcze pułkownik, Władysław Sikorski. Pod datą 12 sierpnia 1920 r. zamieszczono wpis:
Szczęśliwy los pozwolił mi dziś poznać / i oprowadzać po Willanowie generała / Weygand’a i ambasadora Jusserand’a
Po ustaniu działań wojennych przeprowadzono w pomieszczeniach pałacu wilanowskiego prace porządkowe. Artystyczne zbiory Wilanowa, po raz drugi przewiezione do Warszawy na czas wojny z bolszewicką Rosją, wracały na swoje miejsce. Przez cały okres międzywojnia wycieczki, licznie przybywające do Warszawy, z reguły odwiedzały także podwarszawską rezydencję króla Jana III. Wiele wycieczek do Wilanowa, Morysina, Gucina i Natolina organizowanych było przez różne towarzystwa sportowe i turystyczne oraz władze miejskie stolicy, m. in.: Polskie Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół”, Towarzystwo „Rozwój”, Polskie Towarzystwo Krajoznawcze, Wydział Oświaty i Kultury warszawskiego Zarządu Miejskiego, a w drugiej połowie lat 30. przez Związek Propagandy Turystycznej, którego pierwszym prezesem, wkrótce po objęciu stanowiska komisarycznego prezydenta Warszawy, został Stefan Starzyński. Zwiedzanie Natolina nadał wymagało zgody właścicieli, a Morysin pozostawał miejscem rekreacji. Na jego terenie organizowano zabawy oraz imprezy okolicznościowe, np. zakończenia roku szkolnego. W kwietniu 1920 r. do Zarządu Dóbr hr. Ksawerego Branickiego wpłynęło pismo następującej treści: Zarząd Naczelny Polskiego Białego Krzyża, mając zamiar urządzić w dniu 3 – ym czerwca b. r. spacer automobilami do Wilanowa, prosi uprzejmie Zarząd Dóbr hr. Ksawerego Branickiego o nieodmówienie swej zgody, oraz wszelkich ułatwień ze swej strony w zwiedzeniu pałacu, urządzeniu zabawy publicznej, koszy szczęścia, iluminacji, fajerwerków, ogni bengalskich etc. W skreślonej na brudno odpowiedzi czytamy: […] mam honor zakomunikować, że zwiedzanie pałacu w Willanowie dostępne jest dla wszystkich i ułatwieniami w tym względzie gotowi jesteśmy służyć. Co zaś do urządzenia zabawy publicznej, iluminacji, fajerwerków, ogni bengalskich etc., to ze względu na bezpieczeństwo pałacu i zabytków, jak również i dla tego, że podobne zabawy w parku Willanowskim nigdy się nie odbywały, życzenie WPanów zmuszony jestem przesłać do decyzji właścicielowi Hr. Ksaweremu Branickiemu, bawiącemu obecnie we Francji. Gdyby jednak wybór miejsca na urządzenie zabawy nie robił W. P. różnicy, to gotowi jesteśmy ułatwić urządzenie takowej w parku Morysin, przylegającym do parku Willanowskiego. W roku 1929 dwukrotnie, w czerwcu i we wrześniu, zabawy na terenie Morysina organizowała Ochotnicza Straż Pożarna z Wilanowa, zbierając w ten sposób fundusze na własną działalność. Zwyczajem stało się organizowanie wycieczek do Wilanowa dla uczestników różnych zjazdów i konferencji odbywających się w stolicy. Tak było w przypadku Ogólnopolskiego Zjazdu Konserwatorskiego i IV Międzynarodowego Kongresu Medycyny i Farmacji Wojskowej w roku 1927, Międzynarodowego Kongresu Urzędów Turystycznych i Kongresu Międzynarodowej Federacji Wioślarskiej w roku 1929 oraz Międzynarodowego Kongresu Telegraficznego i XII Zjazdu Związku Muzeów w Polsce w roku 1936.W kwietniu 1936 r., z okazji odsłonięcia pomnika Jana Kilińskiego na pl. Krasińskich w Warszawie, odbył się Ogólnopolski Kongres Rzemieślniczy. Jego uczestnicy skorzystać mogli z kuponów na darmowe wycieczki po stolicy, przygotowane przez Związek Propagandy Turystycznej. Otrzymali też zniżki na wycieczki stałe PZT, m. in. do Wilanowa. Opłata obejmowała przejazd autokarem, bilety wstępu do parku i muzeum oraz podwieczorek.
Pałac i park wilanowski często odwiedzały wycieczki uczniów szkół gimnazjalnych i studentów, w tym słuchacze i oficerowie szkół wojskowych. Jednym z zadań, jakie jeszcze w latach zaborów stawiało przed sobą PTK było umacnianie wśród młodzieży przywiązania do ojczystej ziemi, czemu służyć miało upowszechnianie wiedzy o naszej historii, ukazywanie piękna rodzimego krajobrazu i zaznajamianie z ojczystą przyrodą – typową dla naszego kraju fauną i szatą roślinną. W wolnej Polsce zadania te w dużej mierze przejęło państwo. Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego zachęcało szkoły do organizowania wycieczek przyrodniczych, przeznaczając na ten cel wiele godzin w programach nauczania, gdyż ani opowiadania, ani powtarzania nie dadzą takiego pojęcia i nie utrwalą tak dokładnie w pamięci dziecka pokazu przyrodniczego, jak bezpośrednie się z nim zetknięcie. W kierowanej głównie do nauczycieli i wydawanej przed drugą wojną światową kilkukrotnie „Metodyce przyrodoznawstwa” zachęcano do zwiedzania różnych miejscowości podwarszawskich, w tym Wilanowa, do którego warto było się udać w celu obejrzenia szpalerów z wiązów, rozłożystych, potężnych i pamiątkowych drzew topoli, dębów, grabów, lip oraz krzewów, jak kaliny, trzmieliny i t. p. oraz ze względu na pamiątki historyczne, nagromadzone w pałacu Wilanowskim. Autorzy nadmieniali, że dużą przyjemność stanowi przejażdżka promem po jeziorze wilanowskim na drugi brzeg, do Morysina. Także z myślą o nauczycielach wydano w roku 1921 „Przewodnik zoologiczny po okolicach Warszawy”, gdzie opisana została flora i fauna m. in. Wilanowa, Morysina i Natolina. W opisie Morysina czytamy: Z drzew przeważają w nim topole (czarna i biała – Populus nigra i P. alba), dochodzące kilkuset lat wieku, oraz jesiony i kasztanowce. Z krzewów najpospolitsze są: czeremcha, kalina, jeżyna, bez czarny. Wszystko to obrośnięte chmielem. Czeremchy tu tak wiele, że prawdopodobnie nigdzie pod Warszawą niema w porze kwitnienia tego krzewu tak olbrzymiego morza białego kwiecia i odurzającego zapachu. Różnorodność szaty roślinnej Morysinka sprawia, że jest on i pod względem faunistycznym terenem bogatym, nadaje się więc jako cel wycieczek szkolnych tak, jak rzadko która z miejscowości podmiejskich, i z tego powodu może i powinien być wyzyskany, począwszy od najwcześniejszej wiosny, aż do późnej jesieni, a nawet i w zimie, wtedy bowiem można zaznajomić dzieci z wielu przedstawicielami fauny ptasiej. W maju 1922 r. na wycieczkę do sadów we wsi Zawady, należącej do klucza wilanowskiego, wybrali się studenci Wydziału Ogrodniczego Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie. Po wyjściu z kolejki – relacjonował dla Kuriera Warszawskiego ogrodnik, historyk ogrodów i pedagog, Edmund Jankowski – zostaliśmy jak gdyby wzięci w posiadanie przez uroczą wiosnę. Młoda zieleń świeżo rozwiniętych liści, szmaragdowe łąki za łachą na Morysinku, a ponad tem świętem odnowionej przyrody rajska muzyka słowików i twardy, jednostajny głos kukułek. Po bogatej, ale trochę zeschniętej madzie, to wałem, to drogą doszliśmy do Zawad, o dobry kilometr od Wilanowa odległych, które Jan III dokupił, tworząc stopniowo klucz wilanowski. Jest tam teraz sad z kilkunastu tysięcy jabłoni i śliw złożony. Główny cel naszej wycieczki. Po zwiedzeniu sadu dworskiego i ciągnących się niemal do Wisły sadów włościańskich, studenci ogrodnictwa wrócili do Wilanowa. Uprzejmy administrator, p. Mścichowski – czytamy dalej w tej samej relacji – pod którego energicznym zarządem historyczna siedziba, po wojnie, szybko dochodzi do kwitnącego stanu, prowadzi nas i objaśnia. Więc przepiękny pałac odnawia się gruntownie. Prawe skrzydło już jest na wykończeniu, ale nad ogromną całością długo jeszcze trzeba pracować […] W parku są jeszcze pamiątki po królu – ogrodniku. Przedewszystkiem odnowiono teraz widoki, a niezmiernie wysokie aleje lipowe, pomimo trudności, jakie to nastręcza, strzyże się starannie. W ramy tej zieleni ujęty wzrok biegnie do końca tych „lunet” i tam napotyka to piękny krajobraz nadwiślański, sielski, to budowlę jakąś lub piękną wilanowską bazylikę. Z drzew, przez króla Jana sadzonych, są tu jeszcze świerki i niektóre lipy; ale podziw budzą blizko łachy wiślanej rosnące białodrzewy […] W ogródku „rajskim”, pełnym moreli i brzoskwiń, stoi olbrzymia figarnia, jak gdyby śpichlerz murowany, na zimę nakrywany deskami […] jest tam czarna morwa zgrzybiała, którą od w. 15-go za przysmak królewski uważano, a Bona ją do Polski przywiozła […] Całą zaś ścianę z 15 m. długą i 4 m. wysoką okrywa jeden krzew winny – z odmiany lipskie, wczesne; podobnego drugiego w Polsce nie ma. Na stacji gdyśmy na pociąg czekali, rojno było od dzieci i starszych, którzy tu przybyli szukać pięknej przyrody, odetchnąć balsamicznem powietrzem, wypocząć po zgiełku i brudzie współczesnej Warszawy.
Kiedy zniesione zostały granice, które utrudniały przemieszczanie się pomiędzy zaborami, do Warszawy przybywać zaczęły wycieczki z różnych dzielnic odradzającego się polskiego państwa. Miały one charakter krajoznawczy i edukacyjny, ale służyły także manifestowaniu narodowej jedności i przyjmowane były w stolicy z wielkim entuzjazmem. Turystyka w czasach zaborów służyła patriotycznemu wychowaniu i do tradycji tej nawiązywano w niepodległej Polsce. W latach 1922 – 23 odwiedziły Warszawę liczące po kilkaset osób wycieczki młodzieży pomorskiej, wileńskiej i górnośląskiej, witane na Dworcu Głównym przy dźwiękach orkiestry przez delegatów władz miejskich i państwowych oraz nauczycieli i uczniów szkół średnich. Swój pobyt w stolicy młodzież rozpoczynała od Mszy św. w warszawskiej archikatedrze lub w kaplicy łazienkowskiej, a w kolejnych dniach zwiedzała zabytki Warszawy i Wilanowa, składała wizyty u prezydenta R.P. i w pałacu rady ministrów, spędzała czas na spotkaniach z rówieśnikami z warszawskich szkół, rejsach statkami do Bielan i uczestniczyła w różnych wydarzeniach kulturalnych – wystawach, przedstawieniach teatralnych i operowych. Podczas spotkania młodzieży pomorskiej z premierem Ponikowskim, w którym udział wzięli także kardynał Kakowski i gen. Haller, odśpiewano hymn narodowy i „Rotę” Marii Konopnickiej. Na początku lipca 1924 r. bawiła w Warszawie 30. osobowa grupa polskich pracowników handlowych z Gdańska, który na mocy traktatu wersalskiego ustanowiony został Wolnym Miastem. Drugiego dnia pobytu w stolicy zwiedzili oni Stare Miasto i kamienicę Baryczków, gdzie czynna była wystawa malarstwa flamandzkiego i holenderskiego, następnie udali się do katedry, po wnętrzach której oprowadzał ich proboszcz, ks. kanonik Niemir, później zaś oglądali zbiory Muzeum Narodowego. Po obiedzie handlowcy zwiedzali pałac i park w Wilanowie. O północy, w specjalnie przydzielonym wagonie, odjechali do Częstochowy unosząc jaknajmilsze wspomnienia z dwudniowego pobytu wśród swoich.
Po latach zaborów, rodzinny kraj licznie odwiedzali przedstawiciele polonii amerykańskiej, reprezentujący głównie duże organizacje polonijne z siedzibą w Chicago. 2 maja 1927 r. przybyła do Warszawy wycieczka Zjednoczenia Polskiego Rzymsko – Katolickiego w Ameryce, najstarszej kulturalno – oświatowej i ubezpieczeniowej organizacji polonijnej, założonej w 1873 r., liczącej pod koniec lat 20. XX w. ok. 200 000 członków. Na Dworcu Głównym oczekiwał na gości zza oceanu komitet powitalny, zaś przed dworcem ustawiły się delegacje ze sztandarami Hallerczyków, weteranów 1863 r., Katolickiego Związku Kobiet, Towarzystwa „Rozwój”, cechów, młodzieży akademickiej, powstańców górnośląskich i harcerzy. Kiedy pociąg wjechał na stację odegrano hymn narodowy, a goście amerykańscy opuszczali wagony z okrzykiem: „Niech żyje Polska !”. Swoją wizytę w stolicy rozpoczęli od złożenia wieńca na Grobie Nieznanego Żołnierza, po czym zwiedzali miasto, korzystając ze specjalnie dla nich przygotowanych wagonów tramwajowych, gościli u prezydenta R.P. na Zamku Królewskim, uczestniczyli w nabożeństwie majowym w kościele św. Krzyża, brali udział w uroczystościach z okazji rocznicy uchwalenia Konstytucji 3 Maja i w organizowanych na ich cześć rautach i bankietach. Ich wizytę w Wilanowie, do którego udali się kolejką dojazdową w dniu 6 maja, tak relacjonował Kurier Warszawski: Wycieczka ta pod przewodnictwem p. Józefa Stemlera, dyrektora polskiej Macierzy szkolnej, była powitana w imieniu właścicieli Wilanowa przez p. administratora. Po zwiedzeniu kościoła miejscowego kustosz p. Przecławski poprowadził gości do komnat pałacu króla Jana III Sobieskiego, w którym mieszkał i żywota dokonał w r. 1696. Rodacy nasi, goście, z podziwem, wielkiem zainteresowaniem i wzrokiem pełnym szacunku i miłości dla świetnej przeszłości ojczyzny starej, oglądali cenne pamiątki, bardzo uważnie wsłuchując się w objaśnienia p. kustosza Przecławskiego. W pokoju, gdzie stało łoże walecznego króla, w skupieniu spędzili chwil kilka wzruszeni i dumni, że Opatrzność pozwoliła im z dalekiej krainy zamorskiej znajdować się na tem miejscu, drogiem każdemu polakowi [sic !]. Opuściwszy pałac, pełni zachwytu, goście udali się do oranżerji i na zwiedzanie wspaniałego parku pałacowego. Gdy pokazano im drzewa morw, sadzone ręką króla Jana III, stanęli jak wryci, sięgając widocznie pamięcią w przeszłość Polski. Po serdecznem pożegnaniu wycieczki przez p. administratora, do Warszawy towarzyszył gościom p. Przecławski, opowiadając im historję Wilanowa. W powrotnej drodze, wycieczkowicze uniesieni radością śpiewali polskie pieśni patrjotyczne, ludowe i żołnierskie. 2 sierpnia 1927 r. dotarł na Dworzec Główny w Warszawie specjalny pociąg, wiozący z Wilna blisko 400. polskich weteranów wojennych z Ameryki, którzy pod wodzą płk dr Teofila Starzyńskiego bawili w rodzinnym kraju już od kilku tygodni. Na peronie zebrały się liczne delegacje ze sztandarami, przedstawiciele władz państwowych, członkowie i prezydium komitetu powitalnego oraz wielu warszawiaków, którzy oczekiwali na przyjezdnych także przed budynkiem dworca. W chwili, gdy pociąg wjeżdżał na stację orkiestra 30. pułku piechoty odegrała hymn narodowy, a po oficjalnych powitaniach – „Pierwszą brygadę”. Kiedy uczestnicy wycieczki, ubrani przeważnie w mundury hallerczyków, wyszli z dworca na ulicę, przyjęci zostali przez zwarty tłum oczekującej tam publiczności oklaskami i wiwatami na cześć gen. Hallera. Goszczący w stolicy weterani spotkali się m. in. z marszałkiem Piłsudskim w Belwederze, odwiedzili miejsca decydujących walk o Warszawę w 1920 r. pod Radzyminem i uczestniczyli w pokazach 1 – go gniazda Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”. Zwiedzali też miasto oraz pałac i park w Wilanowie. Kolejna grupa polonusów przybyła do portu w Gdyni 28 maja 1928 r. Była to wycieczka, czy raczej, jak o niej pisano, pielgrzymka Związku Polek w Ameryce, największej polonijnej organizacji kobiecej, powstałej w roku 1898. Wzięło w niej udział 500 osób, z czego 200 udało się do swoich rodzinnych stron, 300 zaś uczestniczyło w zwiedzaniu ojczystej ziemi, wyruszając najpierw do Warszawy, a później do Wilna, Lwowa, Krakowa, Katowic, Częstochowy i Poznania. Do stolicy nasze rodaczki zawitały 29 maja wieczorem. Następnego dnia, w godzinach rannych, wzięły udział w nabożeństwie w katedrze św. Jana, podczas którego poświęcony został sztandar ich Związku, po czym przeszły w pochodzie pod pomnik Adama Mickiewicza na Krakowskim Przedmieściu i do Grobu Nieznanego Żołnierza. Bogaty program pobytu Polek w Warszawie przewidywał zwiedzanie miasta, wyjazd do Wilanowa, audiencję u prezydenta R.P., udział w ostatnim nabożeństwie majowym w kościele św. Krzyża, w akademii zorganizowanej przez stowarzyszenia kobiece w salach Rady Miejskiej i w późniejszym przyjęciu urządzonym w gmachu Resursy Obywatelskiej przy ul. Miodowej. Podczas akademii jako pierwsza głos zabrała, honorowa przewodnicząca stołecznego komitetu powitalnego, Maria Rodziewiczówna. W płomiennym i podniosłym wystąpieniu pisarka mówiła: Jesteśmy narodem butnym, swarliwym i gorącym, a wrogi mówią żeśmy „słomiany ogień”. Ale to fałsz. Mamy cierpliwość, zaciętość i pracowitość niesłychaną. Tysiąc lat wśród takich sąsiadów trwać i ostać, to nie słomianym ogniem trza być – ale głazem i stalą. Swarzymy się ze sobą, ale niechno kto Macierz zaczepi, niech nad nią stanie groza – to z końca w koniec ziemi, ze wszystkich serc i dusz pada jeden zgodny głos: „Nie rusz ! Nie damy !” Niezmożona jest Polska i nie zginie – bo bardzo kochana. Nabierzcie, goście – swojacy, tego kochania z tchem pól, z posilnością polskiego chleba, z czarem polskiego słowa i pieśni ! I niech na samem dnie waszej duszy zostanie na życie całe to kochanie najświętsze i najdostojniejsze dla człowieka, gdzieby go los nie postawił. Kochanie ziemi – Macierzy i jej honoru ! Tak nam dopomóż Bóg i Częstochowska nasza Królowa. Później referat o roli kobiet w naszej historii wygłosiła dr Maria Śliwińska, wykazując w nim, na mocy jakich zasług kobiety uzyskały w odrodzonej ojczyźnie równe prawa. Kobieta polska – rozumna, rządna, ofiarna, rycerska – stała się przyjacielem męża i tak ją też przez wieki nazywano. Na cnotach jej, jak na fundamencie, opierał się gmach Rzeczypospolitej […] Z domów rodzinnych kobiety uczyniły twierdzę, z elementarzem szły od wsi do wsi, niosąc dobrą nowinę o tej, która nie zginęła. One wyhodowały dzieci Wrześni, one wyprowadziły te orlęta, które krwią własną wypisały miłość do ojczyzny na polach bitew wielkiej wojny, pod Lwowem i Warszawą. Nie dziw, że w wolnej ojczyźnie polka ma równe prawa. Jej zadaniem dziś w zmaterjalizowane życie tchnąć zasady harmonji społecznej, sprawiedliwości i miłości. Oba przemówienia przyjęte zostały gorącymi oklaskami. Kiedy na zakończenie akademii, przewodnicząca Związku Kobiet, Emilia Napieralska, feministka i żarliwa patriotka, nazywana „polonijną Joanną d’Arc”, zwróciła się do Marii Rodziewiczówny jako do ukochanej pisarki ludu polskiego, po czym wręczyła jej bukiet róż ozdobiony wstęgami, wszyscy zebrani powstali z miejsc, składając hołd tej, która za oceanem słowem swem budzi uczucie miłości do ziemi polskiej i polskiej bogatej mowy. Równie serdeczny nastrój panował podczas rautu w Resursie Obywatelskiej, odbywającego się tego samego dnia wieczorem, gdzie p. Balińska odśpiewała szereg polskich piosenek, a p. Robowska dała swą piękną grę na fortepianie. Tańce i miła rozmowa zatrzymała zebranych do późnej nocy. Czwartego dnia pobytu w stolicy goście ze Stanów Zjednoczonych udali się do Wilanowa, a piękno i bogactwo zabytków pałacu Wilanowskiego wywarło duże wrażenie i zainteresowanie wśród zwiedzających. Nieco ponad miesiąc później, 8 lipca 1928 r., dwa holowniki „Ursus” i „Tur” wprowadziły do portu w Gdyni wielki, dwukominowy parowiec „Polonia”, płynący pod duńską flagą, wiozący naszych rodaków ze Związku Narodowego Polskiego w Ameryce – największej organizacji polonijnej, utworzonej w roku 1880, posiadającej w końcu lat 20. ćwierć miliona członków. Do ojczyzny przybyli oni w grupie 850. osób, z czego 300 udało się z Gdyni do Warszawy, a pozostali rozjechali się do rodzin i znajomych. Wizytą w stolicy, do której dotarli 9 lipca rano, rozpoczęli oni 18 – dniową podróż po naszej ziemi. Jeszcze tego samego dnia wzięli udział w uroczystej Mszy św. odprawionej w ich intencji w archikatedrze warszawskiej. Następnie z rozwiniętymi sztandarami udali się w pochodzie ul. Senatorską, przez plac Teatralny do Grobu Nieznanego Żołnierza. Tam i pod pomnikiem Adama Mickiewicza złożone zostały wieńce. Po południu uczestnicy wycieczki spotkali się na Zamku Królewskim z parą prezydencką. W drugim dniu pobytu w stolicy goście z Ameryki wyjechali autami i autobusem do Wilanowa, gdzie zwiedzili pałac, park i kościół parafialny pod przewodnictwem prezesa PTK, Stanisława Lewickiego. Jak informowała prasa, wilanowskie zabytki i pamiątki narodowe zrobiły na naszych rodakach duże wrażenie. O godzinie pierwszej po południu zostali oni zaproszeni na śniadanie, przygotowane w salach Towarzystwa Łyżwiarskiego w Dolinie Szwajcarskiej. Na wielkiej sali balowej, przy stołach zestawionych w podkowę zasiadło 350 osób. Na estradzie 12 – osobowy zespół muzyków Filharmonii Warszawskiej grał mazury i polonezy, nagradzany za to hucznymi brawami. Przemówienie powitalne jako pierwszy wygłosił były premier, prof. Ponikowski, toastując na cześć jedności i miłości bratniej wszystkich Polaków i składając wyrazy hołdu prezydentowi R.P. i marszałkowi Piłsudskiemu, po czym orkiestra odegrała hymny narodowe amerykański i polski. Planowana na ten dzień wizyta u marszałka Piłsudskiego w Belwederze nie doszła do skutku, ponieważ bawił on akurat u chorej żony w Sulejówku. Wieczorem odbył się raut w sali Rady Miejskiej, który przeciągnął się do godzin nocnych. Trzeciego dnia wizyty uczestnicy wycieczki kontynuowali zwiedzanie miasta, wzięli udział w przyjęciu wydanym przez prezesa Zjednoczenia Polskich Stowarzyszeń, hr. Adama Zamoyskiego, przy ul. Foksal, a wieczorem wyjechali pociągiem z Dworca Głównego do Lwowa. Szczególny pod względem liczby wycieczek Polaków zza oceanu był rok 1929. Rodacy z Ameryki przybywali głównie na czynną wtedy w Poznaniu Powszechną Wystawę Krajową, ale goszcząc w ojczyźnie zwiedzali przy okazji Warszawę i Wilanów. Kolejne wizyty w stolicy złożyli w 1929 r. przedstawiciele Zjednoczenia Polskiego Rzymsko – Katolickiego i Związku Narodowego Polskiego. który na budowę pawilonu wychodźstwa na poznańskiej wystawie przeznaczył sumę 25 000 dolarów. Warszawę odwiedziła też wycieczka polskiej młodzieży szkolnej ze Stanów Zjednoczonych. W ostatnim dniu wizyty młodzi ludzie uczestniczyli w nabożeństwie w wilanowskim kościele św. Anny, po zakończeniu którego zwiedzili Wilanów, historyczne zbiory pałacu i park. Powszechną Wystawą Krajową zainteresowani byli także uczestnicy wycieczki zorganizowanej przez Związek Sokołów Polskich w Ameryce, ale główny cel tej wyprawy stanowił, odbywający się w tym czasie w Poznaniu, Zlot Sokolstwa Polskiego. Zwiedzając później miasta polskie przybyli oni m. in. do Warszawy. Na Dworcu Głównym przemówienie wygłosił prezes Sokoła warszawskiego, druh Dubowski, po czym w dłuższym przemówieniu prezes komitetu powitalnego, Koltoński, wyraził radość z przybycia rodaków na PWK, stwierdzając, że w dziele odbudowy Polski Sokoli mają znaczną zasługę, gdyż stali zawsze na straży najwyższych ideałów miłości ojczyzny przez odrodzenie duchowe i fizyczne, a w ciężkich chwilach wojny światowej złożyli ofiarę krwi. Następnego dnia Sokoli wysłuchali Mszy św. w katedrze św. Jana, a po jej zakończeniu przeszli pochodem przed Grób Nieznanego Żołnierza i ulicami Królewską, Krakowskim Przedmieściem, Nowym Światem do al. 3 maja, gdzie pochód rozwiązano. Zgromadzona na trasie przemarszu publiczność owacjami przyjmowała orkiestrę doboszów, grającą w czasie całego pochodu, a wzorowaną na orkiestrze polskiej z czasów walk o niepodległość Stanów Zjednoczonych. W trzecim dniu wizyty zaplanowano zwiedzanie Wilanowa i pokazy gimnastyczne na Dynasach.
Wśród cudzoziemców odwiedzających nasz kraj w latach międzywojnia przeważali obywatele tych państw, z którymi Polska utrzymywała wtedy szczególnie dobre stosunki: Francji, Węgier i Rumunii. 12 września 1921 r. do Poznania przybyła delegacja francuskich lekarzy. Udali się oni później na polsko – francuski kongres lekarski do Warszawy. Obrady zakończono w sobotę 17 września, a następnego dnia rano francuscy goście w liczbie 60 osób wybrali się samochodami do Wilanowa. Pod nieobecność Ksawerego Branickiego, który wyjechał do Krakowa na ślub syna, uczestników wycieczki powitał i wszelkich wyjaśnień dotyczących historii pałacu wilanowskiego udzielał kustosz Kazimierz Przecławski, świetnie władający językiem francuskim, co nie uszło uwagi ówczesnej prasy. W relacji z podróży francuskich lekarzy do Polski zacytowano wypowiedź pewnego jej uczestnika, który pod wrażeniem wizyty w Wilanowie mówił: Jest to jedna z podniosłych i pięknych kart historji Polski lecz również trochę i historji Francji. Te francuskie księżniczki następujące po sobie na tronie polskim, te dwie królowe zaślubiające kolejno trzech królów polskich w przeciągu półwiekowym, nadają dworowi polskiemu ton francuski i ożywiają go duchem francuskim. Ślady tego znajdujemy w murach Wilanowa, w pięknych portretach zdobiących apartamenty króla Sobieskiego. Zrozumiemy lepiej, dlaczego we Francji polityka tak żywo brała do serca sprawę polską przy końcu XVIII wieku, jeżeli sobie uprzytomnimy, że król Ludwik XVI i Marja Antonina, jego żona, byli potomkami, jedno – Stanisława Leszczyńskiego, a drugie – Jana Sobieskiego. Rok później odwiedziła Warszawę grupa 110 uczniów francuskich szkół wraz z gronem nauczycieli. Na Dworcu Głównym prezes Rady Miejskiej, Ignacy Baliński, powitał ich słowami: Od wieków byliśmy przyjaciółmi, dziadowie i ojcowie nasi pod jednym walczyli sztandarem a losy Alzacji i Lotaryngji równie były męczeńskie, jak losy Polski. Wyzwolenie swoje Polska zawdzięcza Francji, tego długu wdzięczności nigdy nie zapomni. Wy w Polsce jesteście między swojemi. Wśród starszego pokolenia będziecie się czuć, jak u bardzo kochających dziadków i wujów, a wśród młodzieży, jak między rodzeństwem. Vive la France ! Następnie głos zabrał p. Bruat, profesor liceum „Louis la Grand”: Od chwili przekroczenia granicy Polski, do łez wzruszeni jesteśmy oznakami sympatji, jakie na każdym kroku spotykamy. Jesteśmy braćmi Polski, a radując się z głębi duszy Jej niepodległością, odzyskaną dzięki waszemu patrjotyzmowi, wierzymy że zmartwychwstała Ojczyzna wasza żyć będzie wiecznie. Polska vivat, cresceat, floreat ! Kiedy młodzież, opuściwszy dworzec, przechodziła do czekających na nią automobili, pochyliły się nad nią sztandary delegacji szkolnych, a tłum zgromadzony pod dworcem wznosić zaczął okrzyki: Vive la France ! Podczas trzeciego dnia pobytu w stolicy młodzi Francuzi zwiedzili Wilanów. Dwukrotnie, w latach 1925 i 1929, pałac wilanowski gościł wycieczki francuskich parlamentarzystów. Pierwsza z tych grup zwiedzała pałacowe wnętrza oprowadzana przez Kazimierza Przecławskiego i Jadwigę Reyową, córkę Ksawerego Branickiego. Z kolei pod koniec sierpnia 1927 r. przyjechali do Warszawy członkowie francuskiego Towarzystwa „Les Amis de la Pologne” na czele z jego współzałożycielką, poetką, publicystką i działaczką kulturalną, Rosą Bailly, autorką licznych prac o naszym kraju i rzeczniczką powrotu Śląska do Polski. W Wilanowie byli oni gościnnie podejmowani podwieczorkiem przez Adama Branickiego, który w 1926 r. odziedziczył dobra wilanowskie po śmierci ojca. Po muzeum francuskich gości oprowadzał Kazimierz Przecławski. W latach 1930 i 1933 Wilanów zwiedzali także, bawiący wtedy w Warszawie, przedstawiciele Rady Miejskiej Paryża.
Podobnie dobre relacje Rzeczpospolita utrzymywała z narodem węgierskim. W lipcu 1924 r. przybyła do Warszawy grupa węgierskich profesorów i studentów, powracających do swojej ojczyzny z dalekiej północy, dokąd udali się w celach naukowych. Goście zwiedzali miasto i urządzili kilka dalszych wycieczek, m. in. statkiem na Bielany oraz do Wilanowa. Dnia 6 lipca 1926 r. przyjechała do Polski, w drodze do krajów skandynawskich, wycieczka Klubu Węgierskiego „Patria” w liczbie 35. osób, w tym wybitnych przedstawicieli prasy, literatury, nauki i wojska. Przez dwa dni bawiła ona w Krakowie, dnia 8 lipca zawitała w Warszawie, a dzień później przybyła do Wilna. W stolicy węgierscy goście odwiedzili w godzinach rannych Towarzystwo Zachęty Sztuk Pięknych i Zamek Królewski, poczym o godzinie 14 podejmowani byli w jednej z restauracji śniadaniem, wydanym przez wydział prasowy Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Podczas przyjęcia powitał węgierskich kolegów red. Zdzisław Dębicki, prezes Związku Syndykatów Dziennikarzy Polskich, poddając w swoim przemówieniu treściwej analizie wszystkie historyczne ogniwa wielowiekowej przyjaźni polsko – węgierskiej od Ludwika Węgierskiego począwszy, aż do wspólnych i krwawych walk o wolność i niepodległość obu narodów w XIX wieku. Na zakończenie zwrócił się z apelem do węgierskich gości, ażeby po powrocie do kraju, po dokładnem zapoznaniu się z Polską, propagowali tem korzystniej ideę nierozerwalnej przyjaźni węgiersko – polskiej, przypieczętowanej wspólnem braterstwem broni i krwią obficie przelaną w obronie cywilizacji europejskiej i niepodległości obu narodów. Kolejnym mówcą był pisarz i podróżnik, prof. Ferdynand Antoni Ossendowski, reprezentujący Polski Touring Klub, a po nim głos zabrał ks. dr Anyas Tordai, pisarz i dyrektor gimnazjum cystersów w Baja, który zapewnił obecnych o przyjaźni i głębokiej wdzięczności narodu węgierskiego za udział polaków w walkach o niepodległość Węgier w roku 1848. Przypomniał przy tej okazji ciężkie walki polskie z nawałą bolszewicką w 1920 r., kiedy to rząd węgierski wystawił kilka pułków w celu wysłania ich do Polski, ale nie mogły one, niestety, z powodu oddzielających Węgry i Polskę granic, przybyć polakom z pomocą. Po zakończeniu przyjęcia, o godz. 16, goście udali się do Wilanowa. Później Węgrzy zwiedzili Stare Miasto, gdzie w siedzibie swojej firmy serdecznie przyjmował ich Henryk Fukier. W nocy, żegnani przez licznie zgromadzonych przyjaciół i sympatyków, wśród okrzyków: Eljen Magyar Orszagh !, węgierscy goście opuścili mury stolicy, udając się do Wilna. Dwa miesiące później do Warszawy przybyła wycieczka węgierskiej inteligencji, w tym m. in. 11 inżynierów, kilku dyrektorów fabryk, kilku wyższych duchownych obrządku rzymsko – katolickiego i kilku dyrektorów szkół. Podczas trzydniowego pobytu zwiedzili oni Zamek Królewski, Stare Miasto, Łazienki, Belweder i Wilanów, byli też na wyścigach konnych i na operze „Borys Godunow”. Kluby sportowe: łyżwiarski i wioślarski urządziły przyjęcia na cześć wycieczki, przy czym wioślarze, na statku iluminowanym i ozdobionym flagami węgierskimi i polskimi, zaprosili węgierskich gości na rejs połączony ze zwiedzaniem Cytadeli. Po zakończeniu wizyty w Warszawie Węgrzy wyruszyli do Częstochowy.
Licznie odwiedzały nasz kraj także wycieczki z graniczącej wtedy z Polską Rumunii. 12 lipca 1922 r. Wilanów zwiedzała wycieczka studentów Akademii Handlowej w Bukareszcie, we wrześniu 1925 r. Warszawę i Wilanów odwiedzili pracownicy rumuńskich kolei przyjmowani przez polski Związek Kolejarzy, a rok później – grupa rumuńskich oficerów. Wykładowcy i słuchacze rumuńskiej Wyższej Szkoły Wojennej gościli w Wilanowie w sierpniu 1928 r. W roku 1936 pałac wilanowski zwiedzała delegacja prawników rumuńskich. Na początku sierpnia 1938 r. przybyła do Warszawy grupa 130 Rumunów, członków organizacji „Straja Tari”, którzy po dłuższym pobycie w obozach harcerskich, wybrali się na objazd najważniejszych polskich miast. W stolicy przyjmowani byli przez naczelne władze harcerskie. Zwiedziwszy Muzeum Wojska Polskiego, Łazienki i Wilanów wyruszyli w drogę powrotną do Rumunii.
Do muzeum w Wilanowie przybywały także wycieczki z Czechosłowacji, Niemiec, Anglii, Włoch, Bułgarii, Danii, Finlandii, Estonii, a nawet dalekiej Japonii.
Bogatą w zabytki z czasów Jana III Sobieskiego i Augusta II Sasa rezydencję wilanowską nadal odwiedzali królowie i książęta. W czerwcu 1923 r. z oficjalną wizytą przybyli do Warszawy rumuński monarcha Ferdynand I, syn Leopolda Hohenzollerna, wraz małżonką, Marią Reginą, z domu księżniczką Edinbourgh. Z tej okazji Dworzec Główny otrzymał specjalne dekoracje, które tak opisywała Gazeta Warszawska: Zielenią ustrojone schody wiodą do poczekalni – salonów. Ściany świeżo malowane kryte makatami, na podłodze dywany wschodnie, żyrandole złociste jaśnieją blaskiem elektrycznych świec i odbijają się w lustrach podłużnych. Na peronie jest jasno, kolorowo od flag polskich i rumuńskich a zielono od festonów z jedliny. Dostojnych gości oczekiwali na peronie m. in.: prezydent Rzeczypospolitej Stanisław Wojciechowski, przedstawiciele rządu i wojskowości, w tym premier Witos i wicepremier Stanisław Głąbiński, marszałkowie sejmu i senatu Maciej Rataj i Wojciech Trąmpczyński, minister spraw wojskowych gen. Stanisław Szeptycki, szef sztabu generalnego gen. Stanisław Haller, marszałek Piłsudski, prezes Rady Miejskiej Ignacy Baliński, prezydent Warszawy Władysław Jabłoński, korpus dyplomatyczny, attaches wojskowi oraz poselstwo rumuńskie. Pociąg wjeżdżał na dworzec przy dźwiękach hymnu narodowego Rumunii. Polski hymn odegrano kiedy para królewska zbliżała się do wyjścia. Przed dworcem wszyscy zajęli miejsca w powozach, po czym cały orszak udał się alejami Jerozolimskimi, Nowym Światem i alejami Ujazdowskimi do pałacu łazienkowskiego, gdzie dla rumuńskich gości przygotowane zostały apartamenty ozdobione cennemi makatami, dywanami i egzotyczną roślinnością. Tłumy zgromadzone wzdłuż trasy przejazdu, stojące za kordonem wojska i policji, wznosiły okrzyki na cześć króla i królowej. Ulica rozbrzmiewa radosnemi wiwatami – pisała Gazeta Warszawska – domy zdają się także na wiwat powiewać sztandarami o barwach rumuńskich i polskich. Król Ferdynand salutuje „po polsku”, królowa uśmiecha się i dziękuje za owacje skinieniem ręki. Po przybyciu do Łazienek para królewska wzięła udział w Mszy św., odprawionej w pałacowej kaplicy. W południe król i królowa złożyli wizytę prezydentowi Wojciechowskiemu w Belwederze, a pół godziny później prezydent wraz małżonką rewizytowali dostojnych gości w pałacu łazienkowskim. Podczas obiadu wydanego wieczorem na Zamku Królewskim, prezydent Wojciechowski wznosząc toast powiedział: Szczęśliwy jestem, że mogę powitać Waszą Królewską Mość i jej Królewską Mość Królową przybyłych w odwiedziny do stolicy Polski. Pragnę równocześnie wyrazić uczucia przyjaźni, jakie cały naród polski żywi dla sławnego Ich kraju. Uczucia te ujawniły się w szczerym i odruchowym hołdzie, zgotowanym przez ludność Warszawy Waszym Królewskim Mościom. Węzły, łączące Polskę i Rumunię nie polegają wyłącznie na głębokiej przyjaźni między dwoma sprzymierzonymi narodami, ale wytworzone są również przez ścisłą wspólność dążeń i interesów, które wyłączając wszelką różnicę zapatrywań wskazują obu naszym narodom drogę, mającą poprowadzić je do urzeczywistnienia wspólnego ideału […]. W odpowiedzi król Ferdynand wygłosił następujące przemówienie: Panie Prezydencie. Jestem szczęśliwy, że mogę w tej pięknej i dzielnej stolicy wyrazić w mojem imieniu, w imieniu królowej, oraz w imieniu całego mojego narodu uczucie szczerej i głębokiej przyjaźni, które nas łączy ze szlachetnym narodem polskim. Dwa nasze narody przebyły w swej bohaterskiej przeszłości tragiczne próby, zakończone jednak ostatecznym tryumfem, gdyż sprawa ich była sprawą cywilizacji, wolności i sprawiedliwości, a dziś po olbrzymiej zawierusze wojny światowej, z której wyszły zwycięskie, mają tę samą misję do spełnienia: Utrwalić na zawsze pokój dla ułatwienia Europie podjęcia i nanowo rozwinięcia jej dzieła postępu i cywilizacji […]. Następnego dnia po południu król i królowa w otoczeniu świty udali się samochodami do Wilanowa. Pałac i park wilanowski zostały czasowo zamknięte dla zwiedzających. Z powodu niepogody nie odbyło się planowane garden party, a przyjęcie zostało przeniesione do pałacowych salonów. Honory domu pełnił Ksawery Branicki. Goście zwiedzili cały pałac oraz ogród wyrażając podziw dla starej polskiej kultury, która wydała tak cenne zabytki. W przyjęciu udział wzięła ograniczona liczba osób z rodziny hr. Branickich i spośród zaproszonych gości. Korpus dyplomatyczny nie brał w nim udziału.
W lutym 1930 r., wkrótce po ceremonii zaślubin, w podróż po Europie wybrał się książę japoński Nobuhito Takamatsu wraz z małżonką, księżną Kikuko Tokugawa. 7 października jadąc pociągiem z Berlina, przybyli oni w specjalnym wagonie salonowym do Warszawy. Na dworcu parę książęcą powitali przedstawiciele władz państwowych, a później goście udali się do Hotelu Europejskiego, gdzie przygotowane zostały dla nich apartamenty. Podczas swojego pobytu w stolicy młoda para gościła u prezydenta Rzeczypospolitej, złożyła wieniec na Grobie Nieznanego Żołnierza i zwiedzała warszawskie zabytki, w tym pałac i Biały Domek w Łazienkach Królewskich, zachwycając się w łazienkowskim parku jesiennym polskim krajobrazem. Książę z małżonką zadowoleni też byli z wizyty w Teatrze Wielkim, gdzie z loży prezydenckiej oglądali przedstawienie „Halki”, przy czym szczególnie do gustu przypadły im nasze tańce narodowe. Do Wilanowa książę, księżna i towarzysząca im świta wybrali się samochodami w ostatnim dniu swojego pobytu w stolicy. Podejmowali ich tam Adam Branicki z małżonka Beatą z Potockich, a zwiedzanie pałacu i ogrodu odbywało się przy udziale kustosza i bibliotekarza wilanowskiego Kazimierza Przecławskiego. Wieczorem książęca para, w wagonie salonowym prezydenta Rzeczypospolitej, doczepionym do pociągu pośpiesznego, udała się do Gdyni.
W lipcu 1939 r. do Warszawy przybył z kolei król Albanii, Ahmed ben Zogu, zmuszony do emigracji kiedy jego kraj znalazł się pod włoską okupacją. Po opuszczeniu ojczyzny schronił się początkowo w Grecji. Stamtąd wyruszył do Londynu, przejeżdżając m. in. przez Polskę. W niedzielę, 9 lipca, król wraz z małżonką, Geraldyną, odbyli kilka spacerowych przejażdżek, zwiedzając na początek Stare Miasto. Dostojny gość z dużym zainteresowaniem oglądał staromiejskie kamienice i zrekonstruowane w 1936 r. fragmenty dawnych murów obronnych. Przy okazji nabył butelkę starego węgrzyna z 1608 r. oraz gąsior staropolskiego miodu. Po południu para królewska w towarzystwie czterech księżniczek, ministra dworu, adiutanta i sekretarza wyjechała do Wilanowa, gdzie szczegółowo zwiedzała pałac. Tymczasem członkowie świty na własną rękę zwiedzali Warszawę. Kilku Albańczyków było w Zachęcie i na wystawie batalistycznej w Instytucie Propagandy Sztuki, otwartej w czerwcu 1939 r. przez marszałka Rydza – Śmigłego, a jeden zawędrował nawet do ogrodu zoologicznego. 11 lipca albańscy goście udali się koleją do Gdyni, skąd wypłynęli statkiem do Anglii.
Z biegiem lat poprawiała się komunikacja między Warszawą a Wilanowem. Kolejka dojazdowa zyskała w Wilanowie nowy dworzec, wzniesiony z godną uznania pieczą nad wygodą pasażerów i artystycznym kształtem budowli w stylu dawnych dworków polskich. Autorem projektu był architekt Konstanty Jakimowicz. W uroczystości poświęcenia nowego budynku, co nastąpiło w sierpniu 1925 r., udział wzięli przedstawiciele władz kolejek dojazdowych oraz administracji dóbr wilanowskich. Do lat trzydziestych dla warszawiaków odwiedzających Wilanów, Skolimów, czy Konstancin, wąskotorówka pozostawała głównym środkiem lokomocji. W niepodległej Polsce rozwijał się co prawda automobilizm, ale nie wszyscy korzystać mogli z aut i taksówek. Posiadanie własnego samochodu nie stało się jeszcze zwyczajem, a dla przeciętnej rodziny auta, ze względu na cenę i koszty eksploatacji były za drogie. Samochodów jednak przybywało. Ich entuzjasta, inspektor szkół wojskowych, gen. Aleksander Osiński, w 1928 r. mówił: Jaknajlepsze rozwiązanie zagadnień komunikacyjnych w państwie, jest jednym z głównych czynników jego rozwoju mocarstwowego. W zagadnieniach tych automobilizm po kolejnictwie zajmuje pierwsze miejsce. Dlatego też każdy uświadomiony państwowo obywatel powinien gorąco popierać rozwój automobilizmu. Tembardziej, że oprócz korzyści natury ogólnej, automobilizm jako sport, stanowi jedną z najlepszych rozrywek kulturalnych, związanych z rozwojem hartu ducha i ciała. Wg Kuriera Warszawskiego z kwietniu 1925 r. każdego dnia, prowadzącą do Wilanowa Drogą Królewską, która w 1919 r. otrzymała nazwę Alei Sobieskiego, przejeżdżało do 400 samochodów, a liczba ta zwiększała się jeszcze w miesiącach letnich. Dwa lata później Gazeta Warszawska donosiła, że w pogodne dni świąteczne ul. Belwederską, przedłużenie której stanowiła Droga Królewska, przejeżdżało od 1000 do 1200 aut. Taka sytuacja wymuszała na władzach miasta wymianę nawierzchni dróg z polnego kamienia i drobnego żwiru na bruki ulepszone, do których zaliczano: ciosaną kostkę kamienną, kostkę drewnianą i asfalt. Pierwsze powierzchnie asfaltowe pojawiły się w Warszawie już ok. roku 1867 na ulicy Długiej i Mazowieckiej przed pałacem Kronenberga, ale stosowanie asfaltu zostało zaniechane m. in. na wniosek mieszkańców, których zdaniem ulice asfaltowe przyciągały roje much. Na szeroką skale bruki asfaltowe wprowadzać zaczęto w stolicy w drugiej połowie lat 20 – tych. W roku 1925, tytułem próby, ul. Belwederska i al. Sobieskiego na odcinku do fortu „Cze”, przemianowanego najpierw na fort Legionów Dąbrowskiego, a w roku 1928 na fort Józefa Piłsudskiego, wyasfaltowane zostały emulsją o nazwie „colas”, na stosowanie której licencję posiadała wtedy francuska firma Société Générale d’Entreprise. Nazwę swą emulsja otrzymała od pierwszych liter słów cold asphalt. Materiał okazał się mało wytrzymały i zdecydowano, że w przyszłości nie znajdzie on w Warszawie zastosowania. Całą drogę od Belwederu do Wilanowa wyasfaltowano w pierwszej połowie lat 30 – tych. Uporządkowany został wtedy słynny „zakręt śmierci” pod Wilanowem, gdzie dochodziło do poważnych wypadków, nierzadko z ofiarami śmiertelnymi – zmieniono linię zakrętu, zwiększono promień łuku, poszerzono jezdnię, wycięto drzewa przesłaniające perspektywę i ustawiono znaki ostrzegawcze. Przy wilanowskim kościele parafialnym przygotowano plac dla parkujących samochodów. W maju 1935 r. Kurier Warszawski pisał: Z Wilanowa prowadzi do Warszawy szlakiem królewskim piękna droga, wylana asfaltem. Wysadzona drzewami ze starannie strzyżonemi koronami. Jest to droga o prawdziwie europejskim zakroju. Można śmiało nią wieźć turystów, aby podziwiali jak pięknym i wspaniałym jest królewski Wilanów. W roku 1939 na całej długości al. Sobieskiego wprowadzać zaczęto oświetlenie uliczne, ale prace te przerwano po wybuchu drugiej wojny światowej. Biegnąca do Wilanowa przez Czerniaków i Sadybę ulica Powsińska otrzymała w tym czasie nową nawierzchnię brukową, a przez fosę przy forcie Dąbrowskiego przerzucono żelbetonowy most. W połowie lat 20 – tych Towarzystwo Przemysłu Naftowego „B – cia Nobel” SA (później „Standard – Nobel”) rozmieszczać zaczęło w Warszawie pierwsze stacje benzynowe, wyposażone w nowoczesne amerykańskie dystrybutory. Piętnasta stacja tej firmy uruchomiona została w Wilanowie.
W latach 20 – tych, mimo opłakanego stanu nawierzchni warszawskich dróg, rozwijać zaczęła się w stolicy komunikacja autobusowa. Jej początki wiążą się z wydarzeniem, do którego doszło w kwietniu 1917 r. Ciężar przewozu pasażerów w obrębie miasta spoczywał wtedy na tramwajach. W wyniku wybuchu kotła w elektrowni tramwajowej na warszawskiej Woli wstrzymany został ruch wozów elektrycznych i na części jednej z najbardziej uczęszczanych tras, między pl. Zbawiciela a pl. Krasińskich, doraźnie wprowadzono autobusy. Elektryczne tramwaje należały do instytucji miejskich najbardziej poszkodowanych finansowo i materialnie w czasach pierwszej wojny światowej. Trwająca 4 lata rabunkowa gospodarka niemieckiego okupanta sprawiła, że majątek przedsiębiorstwa stracił ponad 40 procent swojej wartości, szczególnie w taborze, sieci oraz torowiskach, które nie były należycie remontowane, a nierzadko podlegały rekwizycji. Przywrócenie stanu sprzed 1914 r. wymagało ogromnych nakładów finansowych. Do czasu unormowania i poprawy komunikacji tramwajowej postanowiono wprowadzić w mieście komunikację samochodową. W 1920 r. w ramach przedsiębiorstwa magistrackiego „Tramwaje Miejskie” powołano do życia Wydział Ruchu Autobusowego. Pierwsze wozy wyprodukowane przez firmy Saurer i Benz, piętrowe z zamkniętą lub otwartą górą (imperiałem) Warszawa otrzymała w czerwcu 1920 r. Autobusy traktowano w tym czasie jako środek zastępczy w stosunku do tramwajów i wraz z uruchamianiem kolejnych połączeń tramwajowych na trasach pokrywających się z trasami autobusów liczba tych ostatnich ulegała redukcji. Mimo, że ruch autobusowy stopniowo likwidowano, dyrekcja „Tramwajów Miejskich” wprowadziła tytułem próby w każdą niedzielę począwszy od 18 maja1924 r. „spacery autobusem” do Bielan i Wilanowa. Wycieczki wyruszały z pl. Teatralnego o godz. 9, 13 i 16,30. Opłata za spacer, trwający wraz z przejazdem 3,5 godziny, nie była niska i wynosiła w obie strony 4 zł, przy czym osoby, które chciałyby wrócić kursem późniejszym, musiały zakupić jeszcze jeden bilet. Do korzystania z tej usługi organizatorzy zachęcali gwarantując wszystkim chętnym miejsca siedzące, co nie zmienia faktu, że taniej można było dotrzeć do Wilanowa koleją lub wynajmując dorożkę, nawet „z poczekaniem”. W czerwcu 1924 r. dyrekcja Tramwajów Miejskich zadecydowała o przedłużeniu spacerów wraz z przejazdami w obie strony do 9 godzin, przy zachowaniu dotychczasowej ceny biletów. Mimo to 24 lipca, z powodu małego zainteresowania, kursy spacerowe zawieszono. Autobusy, które w pierwszej połowie lat 20 – tych zastępowały w Warszawie tramwaje, obsługiwały głównie trasy peryferyjne o złych brukach i nienajlepszej frekwencji, co powodowało deficyt odpowiedzialnego za nie wydziału. Wobec szybkiego zużycia, braku warsztatów i części zamiennych, autobusy, jako nieopłacalne zostały z dniem 1 listopada 1925 r. wycofane. Na stałe powróciły na warszawskie ulice w roku 1928, kiedy to uruchomiono jedenaście nowych wozów francuskiej firmy Somua, a później kolejne m. in. firm Chevrolet i Zawrat. Tym razem kursowały one w najbardziej rentownym terenie, jakim jest centrum miasta z jego bankami, urzędami, sklepami i całą bazą życia kulturalnego, to jest kinami, teatrami, restauracjami, salonami wystawowymi. W roku 1928 wycieczki autokarowe po Warszawie i okolicach, w tym do Bielan, Czerska i Wilanowa, organizowało Polskie Biuro Turystyczne „Poltur”, pod patronatem Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego. Wycieczki, przy udziale co najmniej 10 osób, wyruszały codziennie o godz. 10 rano sprzed Hotelu Europejskiego, a o godz. 19, 20 i 21 z placu Trzech Krzyży. Stałą komunikację luksusowymi autobusami Saurer, na trasie: Warszawa – Wilanów – Powsin – Klarysew – Jeziorna – Konstancin – Skolimów, uruchomiła w 1932 r. spółka akcyjna „Arbon”. Wozy wyruszały mniej więcej co godzinę z placu Unii Lubelskiej, przy czym pierwszy odjeżdżał około godz. 7, ostatni zaś około 24. Według zapewnień przewoźnika całą trasę autobus pokonywać miał w 35 – 40 minut. Jak informował Tygodnik Ilustrowany, władze komunalne z całkowitem zrozumieniem w tym kierunku popierają prywatną inicjatywę. Dominującym środkiem transportu w stolicy przed drugą wojną światową pozostawały jednak tramwaje. W roku 1938 ich udział w przewozach pasażerów wynosił 65 procent.
Tramwaje elektryczne pojawiły się na warszawskich ulicach w roku 1908. Stopniowo zastępowały one tramwaje konne, które wprowadzone zostały w roku 1865 i przez wiele lat kursowały po Warszawie razem z omnibusami. Na przełomie XIX i XX w. w ciągu 15 lat liczba mieszkańców Warszawy wzrosła o połowę z 501 tys. w 1893 r. do 751 tys. w 1908 r. Tramwaje konne o słabo rozwiniętym układzie tras, skupionym w dzielnicach śródmiejskich nie sprzyjały rozwojowi miasta i rozważać zaczęto uruchomienie nowego środka transportu, jakim był tramwaj elektryczny. Uroczyste otwarcie pierwszej linii tramwajowej nastąpiło dnia 26 marca 1908 r., a do połowy czerwca otwierane były kolejne. Rozbudowę taboru i elektryfikację planowanej sieci zakończono zasadniczo w roku 1909. Do realizacji projektu i dalszej eksploatacji tramwajów elektrycznych magistrat wybrał „grupę powierniczą”, zwaną później „Zarządem Tramwajów”, złożoną z polskich arystokratów. W niepodległej Polsce, po rozwiązaniu kontraktu z Zarządem, co nastąpiło 13 listopada 1918 r., stołeczne tramwaje objęło miasto. Ich znaczenie wzrastało w miarę rozwoju przestrzennego stolicy. Rozszerzanie granic Warszawy obligowało do rozbudowy sieci tramwajowej promieniście w stosunku do centrum miasta, na trasach o spodziewanym dużym ruchu pasażerskim. W 1927 r. tramwaje docierać zaczęły do Czerniakowa. Kursowały z pl. Muranowskiego przez Leszno, ul. Królewską, Krakowskie Przedmieście, Nowy Świat, pl. Trzech Krzyży, ul. Książęcą, Czerniakowską, Powsińską do fortu Dąbrowskiego w Czerniakowie. Po pierwszej wojnie światowej okolice fortu stały się ośrodkiem tej dzielnicy; wokół fosy po obu stronach ul. Powsińskiej powstała Sadyba – osiedle wzniesione przez spółdzielnię oficerską, zwane miastem – ogrodem, a nad jeziorem Czerniakowskim u wylotu ul. Goraszewskiej osiedle „Społem”. W końcu lat 30 – tych Sadyba była już luksusowym osiedlem willowym ze sklepami, warsztatami usługowymi i szkołą. Prowadząc w 1927 r. linię do Czerniakowa dyrekcja Tramwajów Miejskich planowała jej przedłużenie do Wilanowa, ale realizację tego projektu rozpoczęto dopiero dziesięć lat później, mimo monitów ze strony prasy. W maju 1933 r. Kurier Warszawski pisał: Wilanów w roku bieżącym nabiera specjalnego znaczenia. Uroczystości, jakie będą powiązane z wiekopomnem zwycięstwem Sobieskiego pod Wiedniem, ściągną wielkie rzesze wycieczkowiczów i turystów z całej Polski i z poza kraju do pięknej siedziby królewskiej, do ulubionej przez Jana III rezydencji podwarszawskiej […] Wilanów stanowi niezmiernie cenną pamiątkę i, jakkolwiek mieści się właściwie po za granicami wielkiej Warszawy, należy dziś do niej jako jeden z najbardziej godnych widzenia (i przekazania) zabytków […] Trasa tramwajowa arterji, prowadzącej do Wilanowa, powstała przed kilku laty. Już wówczas zrozumiano jej potrzebę. Na swej długiej drodze uderza o szereg założeń już istniejących lub projektowanych, które dopominają się silnie o powiązanie ze śródmieściem. Linja tramwajowa istotnie cieszy się frekwencją, co jest najlepszym dowodem jej potrzeby […] Tramwaj powinien być przedłużony do samego Wilanowa. Wymagają tego nietylko względy wielce cennego zabytku historyczno – artystycznego, lecz często praktyczne, oparte na kalkulacji. Nie tyle względy na piękną pamiątkę po królu, którego nazwisko, sławą wieńczone, rozbrzmiewa po całym świecie, ile racjonalna potrzeba rozwoju sieci tramwajowej. Prace przy budowie linii tramwajowej do Wilanowa przeprowadzono ostatecznie w pierwszej połowie roku 1937. Kosztem kilku tysięcy złotych przesunięto, kolidujące z jej trasą, tory kolejki wilanowskiej. Przesunięto także na większy plac, poza most na kanale pofortecznym (około 200 metrów od dawnego miejsca) i przystosowano do postoju większej ilości wagonów, dotychczasową pętlę przy forcie Dąbrowskiego. Linia biegnąca do Wilanowa posiadała jeden tor z mijanką w połowie trasy. Długość torów postojowych na przystanku końcowym w Wilanowie (ok. 400 m.) pozwalała na jednoczesne podstawienie większej liczby wagonów, co miało duże znaczenie przy masowym ruchu wycieczkowym. Z tramwaju można było bez problemu przesiadać się na jednym peronie do kolejki jadącej do Konstancina i dalej. Duży plac pod pętlę w Wilanowie nieodpłatnie przekazał Tramwajom Miejskim Adama Branicki. W zamian jego rodzina otrzymała bilety na darmowe przejazdy warszawskimi tramwajami. Oczywiście po wojnie bilety te były już nieważne. Podmiejska linia tramwajowa z pętli Miasto – Ogród Czerniaków do Wilanowa, oznaczona literą „W”, uruchomiona została w sobotę 15 maja 1937 r. o godz. 12. Obowiązywała na niej taryfa podmiejska: bilet jednorazowy normalny kosztował 20 gr., bilet jednorazowy ulgowy – 15 gr., bilet przesiadkowy – 35 gr. W uroczystości otwarcia udział wziął dyrektor Tramwajów Miejskich, Michał Butkiewicz, ale publiczność nie dopisała. Następnego dnia Kurier Warszawski z przyganą nadmieniał: Zwykle na uroczystość otwarcia nowej linii tramwajowej występowała gremialnie cała ludność dzielnicy lub przedmieścia, przejawiając zadowolenie z połączenia z centrum miasta. Wczoraj w Wilanowie nikt z obywateli i mieszkańców Wilanowa nie zjawił się na uroczystość. Wagon z przedstawicielami zarządu miasta zawrócił do Warszawy bez powitań.
W latach 20 – tych i 30 – tych, prócz wycieczkowiczów, Wilanów gromadził uczestników imprez o charakterze sportowym. Na trasie Wilanów – Warszawa odbywały się zawody pływackie na Wiśle oraz biegi przełajowe warszawskich klubów lekkoatletycznych, z udziałem m. in. Janusza Kusocińskiego. Bieg zorganizowany w dniu 15 listopada 1925 r. tak relacjonował Przegląd Sportowy: Zwyczajem lat ubiegłych odbył się ostatniej niedzieli bieg na przełaj Wilanów – Warszawa, na przestrzeni 7 km. Podobnie jak w roku ubiegłym na starcie zjawiło się niespełna 30 zawodników, z których bieg kończy 23. Są to przedstawiciele Polonii, Warszawianki, Amatorów, Głuchoniemych, Ascoli, Orła oraz kilku niestowarzyszonych, którym kierownictwo biegu, nie chcąc mrozić szczerego zapału początkujących lekko – atletów, bez względu na regulamin biegu, dopuszczający do udziału jedynie stowarzyszonych, zezwala startować poza konkursem. Możliwa po parodniowej słocie pogoda pozwoliła na należyte przeprowadzenie imprezy, jakkolwiek teren biegu z powodu ostatnich opadów był mocno grząski i dobrze dał się we znaki zawodnikom, zwłaszcza po całych płatach zaoranej ziemi między fortem Dąbrowskiego a szosą wilanowską. Z tego też powodu należy podnieść świetny czas Łukaszewicza, który jest najlepszym z dotychczas na tym dystansie uzyskanych. A teraz nieco o samym biegu. Po sakramentalnem badaniu lekarskim, przeprowadzonym przez dr. Szewczykowskiego, ruszają zawodnicy na start obok dworca kolejki wilanowskiej, gdzie następuje objaśnienie trasy, ustawienie i ostatnia kontrola. Trochę przedstrzałowej gorączki zawodników koi punktualnie o godz. 12-ej starter, wypuszczając rój różnobarwnych biegaczy […]. W kierunku przeciwnym – z Warszawy do Wilanowa – prowadziła z kolei trasa biegów myśliwskich św. Huberta, organizowanych co roku w listopadzie przez Towarzystwo Międzynarodowych i Krajowych Zawodów Konnych. Biegi myśliwskie urządzano także w samych dobrach wilanowskich. 21 listopada 1937 r. w takim biegu udział wzięło 50. jeźdźców. Urozmaicona trasa prowadziła z Wilanowa przez Natolin, Wolicę do Moczydła i z powrotem. Na dystansie 16 km jeźdźcy mieli do pokonania 22 przeszkody sztuczne i naturalne, o wysokości od 1,10 m do 1,40 m i jak donosił Kurier Warszawski pomimo rozmiękłego terenu, podczas całego biegu nie było ani jednego wypadku. W końcu lat 30 – tych sport jeździecki w Warszawie skupiał się, poza formacjami wojskowymi, w Klubie Jazdy Konnej, którego długa lista członków obejmowała głośne nazwiska przedstawicieli stołecznego high – life’u i polskiej arystokracji. Zarówno związki wojskowe, jak i Klub Jazdy Konnej uważały organizowanie tradycyjnych biegów św. Huberta za swój obowiązek. Jedynym terenem podwarszawskim, nadającym się do tego celu – pisał magazyn AS w numerze 47 z 20 listopada 1938 r. – to dobra wilanowskie wraz z okolicznemi lasami i polami. Tutaj też w każdą jesienną niedzielę, na obszernym placyku w najbliższem sąsiedztwie wspaniałej siedziby Jana III, dziś mieszczącej muzealne zbiory hr. Branickich, zbierała się w porannych godzinach liczna ekipa jeźdźców, przybyłych bardzo często w towarzystwie swych najbliższych i znajomych. Przeważały zazwyczaj mundury wojskowe, na tle których jaskrawą plamą czerwieni lub czerni odbijały się sylwetki pań i panów, przybranych w przepisowy strój myśliwski. W relacji z biegu myśliwskiego, zorganizowanego w dniu 12 listopada 1933 roku przez Warszawski Klub Jazdy Konnej, czytamy: Zbiórka w Wilanowie, start do galopu na polach natolińskich. Uczestników podzielono na 2 grupy: wprawniejszych, którzy skakali przez 12 stałych przeszkód (barjery) wysokości 1.10 mtr. oraz 7 przeszkód naturalnych i słabszych, którzy przejechali mniej więcej tę samą trasę, przebywając tylko łatwiejsze przeszkody naturalne. Trasa biegła pętlicą przez pola ursynowskie, pola Moczydło do lasów Kabackich i z powrotem przez przepiękny park Natolina drogą boczną do Wilanowa. Pętla ta miała ok. 13 km., w tem galopu ok. 6.5 km. […] Miłe towarzystwo, przepiękna pogoda, naogół dobrze ujeżdżone i wcale porządnie wygalopowane konie – wszystko składało się na znakomity nastrój i pełną harmonję towarzysko – sportową. A jeśli kto nawet był z czegoś niezadowolony rozchmurzył się przy świetnej „pożywce” w wilanowskiej gospodzie zakropionej nietylko czystą monopolową, ale i dostojnym leciwym węgrzynem. Mów i wesela było co niemiara. Pani dyrektorowa Karszo – Siedlecka [żona prezesa Warszawskiego Klubu Jazdy Konnej – przyp. TI] nagrodziła swą absencję w biegu ze swadą wygłoszonym speech’em, któremu na temat było: kobieta i koń. Byli tacy, co wrócili do miasta o 7-ej…. Wilanowska restauracja, nosząca wtedy nazwę „Pod Dębem”, gdzie biesiadowali uczestnicy wspomnianego biegu, była miejscem chętnie odwiedzanym przez warszawskie elity. W anegdotycznym tonie pisał o tym na łamach Życia Warszawy Jerzy Kasprzycki, przywołując w jednym z felietonów cytowane poniżej wspomnienia: …I wtedy Bolek …no, wiecie, Wieniawa [gen. Bolesław Wieniawa – Długoszowski – przyp. TI] – więc Bolek powiada: „Jedziemy do Wilanowa na raki”. Bierzemy dryndę na gumach, przed Belwederem Bolek każe stanąć, wysiadamy, podchodzimy do budki z szyldwachem. Na widok generała wartownik oczywiście na baczność, prezentuj broń, a my podnosimy budkę z tym oniemiałym żołnierzem i ładujemy na dorożkę. Ustawiliśmy go wraz z budką w Wilanowie przed knajpą „Pod Dębem” i stał tak, bidula, do rana, wciąż na baczność. A my na te raki, po kopie na każdego. Do tego wódka oczywiście czysta, ta najtańsza, ale dobrze zamrożona. Orkiestra cygańska gra, dookoła sami znajomi: Ordonka, Lawina – Lawiński, Bodo – z obandażowaną głową, bo właśnie miał wypadek na tym sławnym „zakręcie śmierci”, jeździł rzeczywiście jak wariat. A przy stoliku w kącie, patrzę, sam „Kusy”. Był tej niedzieli bieg na przełaj do Wilanowa, Kusociński przegrał chyba z Pietkiewiczem, bo pomylił trasę i musiał przełazić przez jakieś płoty. Pocieszał się przy winku, dobre winko lubił, choć sportsmen. Tak to bywało „Pod Dębem” za moich czasów….
Szczególny dla Wilanowa był rok 1933, kiedy to przypadała 250. rocznica odsieczy wiedeńskiej. W całym kraju, a zwłaszcza w miejscach, związanych z osobą króla Jana III, podejmowano szereg inicjatyw, by upamiętnić samo wydarzenie i postać monarchy, który mimo upływu wieków pozostawał dla Polaków symbolem potęgi i wielkości Rzeczypospolitej. Odnawiany był zamek w Olesku, rocznicową wystawę przygotowywał Lwów, a w Podhorcach książę Roman Władysław Sanguszko gromadził dawne zbiory, ewakuowane w czasie pierwszej wojny światowej do pałacu Sanguszków w Gumniskach pod Tarnowem. Ekspozycje czasowe szykowano na Wawelu i w Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie. Miejscem, gdzie król wraz z rodziną przebywał najchętniej, gdzie wiódł pogodny żywot ziemiański i beztroskie życie towarzyskie, w zaciszu którego oddawał się zajęciom dyplomatycznym i intelektualnych, była rezydencja wilanowska, jedyna nie dziedziczona przez niego, lecz stworzona i ukształtowana według jego gustu oraz jego programu ideowo – artystycznego. I to właśnie tu rocznica wiktorii wiedeńskiej uczczona została najwcześniej. Już w maju, uprzedzając oficjalne obchody o kilka miesięcy, Adam i Beata Braniccy przygotowali w pałacu wilanowskim wystawę pamiątek po Sobieskim, której główną atrakcję stanowił namiot wielkiego wezyra, rozstawiony w Wielkiej Sali Stołowej, zwanej Salą Białą Augusta II Mocnego, położonej w mieszkalnej części pałacu, ale czasowo włączonej w ciąg pomieszczeń muzealnych. Ze względu na walory edukacyjne wystawy, licznie odwiedzały ją grupy młodzieży szkolnej. W relacji z takiej wycieczki, zamieszczonej w jednym z tygodników przeznaczonych dla młodzieży, nadmieniano o tym, w jak odmiennych warunkach podróżowano przed wiekami traktem wiodącym z Warszawy do Wilanowa. Czytamy tam: […] Ruszył pierwszy autobus z placyku z poza placu Unji Lubelskiej, skręcił w jedną boczną uliczkę, za chwilę w drugą – nawprost Belwederu, by wreszcie skręcić na prawo przez Aleje Belwederskie do Wilanowa. Autobus po asfalcie sunął teraz z niezmierną szybkością. – Chłopcy, jedziemy Drogą Królewską. Została ona tak nazwaną dlatego, że król Jan III często musiał nią jeździć do stolicy, czy z Warszawy do swej ulubionej siedziby Wilanowa. – A jak daleko jest z Warszawy do Wilanowa, proszę pana ? – Z Placu Unji Lubelskiej jest 8 kilometrów, lecz Wilanów leży dziś na pograniczu Wielkiej Warszawy. Za czasów króla Jana III z Wilanowa do ówczesnej Warszawy było kilkanaście kilometrów. No, i naturalnie inaczej wyglądała droga. Nie było tych przedmieść, nie było nawet bruków, a droga była wysadzana staremi topolami. Zobaczycie resztkę jej pod Wilanowem. Dziś autobusem jedzie się około 12 minut, a dawniej kareta królewska przebywała tę samą drogę w jakie 40 minut, albo i godzinę. Gdy król jechał w noc ciemną do Warszawy, przed karocą biegli lautrzy, którzy pochodniami oświetlali drogę […] Za chwilę autobus, po przecięciu linji kolejki podmiejskiej, przystanął przy zakręcie. Wysypała się gromadka, a za pięć minut, po nadejściu drugiego wozu, wszyscy ruszyli ku pałacowi […]. W artykule, opublikowanym we wrześniu 1933 r. na łamach pisma ABC, swoimi wrażeniami po zwiedzeniu wystawy dzielił się z czytelnikami Zdzisław Broncel: Samowarki kolejki wilanowskiej ciągną codzień specjalne pociągi, lokalne rapidy, które ze świstem, piskiem i zgrzytaniem telepią się bezpośrednio z Warszawy do Wilanowa. Wagoniki nabite ciekawskiemi chłopakami z „powszechniaka”, podlotkami z klasztornych pensyj i numerowanemi gimnazistami w nowych, zreformowanych czapkach. W Wilanowie, na stacji, ciągle aż czarno od tej czeredy, co przyjeżdża i od drugiej, co wyjeżdża. Stacyjne włóczykije i gapie obliczają w południe, że dziś od rana przyjechało już chyba 1500 osób. Po każdym pociągu gwizdki, zbiórki, szkoły ustawiają się dwójkami i idą do parku pałacowego. Tak samo i teraz. Białe kornety zakonnych sióstr otaczają pensjonarską gromadkę i prowadzą korowód granatowych mundurków, białych kołnierzyków i czarnych kokard […] W salach pałacu pełno królewiczowskich portretów […] W pokoju, który był królewską garderobą, ustawiono w szafie wszystkie cacka rozpieszczonych królewiąt. Przyszły te zabawki aż z Wenecji […] Ściany garderoby wyściełane są deseniowym velours de Gène. Meble nie są pałacowe, bo przy rekonstrukcji pałacu dobrano inne, z epoki Sobieskiego. Ciężkie, niskie ludwikowskie fotele, z deseniem kwiatowych wazonów na wezgłowiu, zastępują autentyczne umeblowanie garderoby. Z garderoby prowadzą drzwi do sypialni. Stoi tu obecnie biurko inkrustowane, dar papieża Innocentego XI dla Sobieskiego po wyprawie wiedeńskiej […] Z mebli sypialnych pozostała tylko obszerna; wypięta komoda królowej. Trzy szerokie szuflady o sześciu bronzowych uchwytach, a na komodzie cztery szkatułki tualetowe. Na ścianie zawieszono srebrną tacę, ofiarowaną królowi przy triumfalnym wjeździe przez mieszkańców krakowskich. Z sypialni przechodzi się do salonu, położonego w środku pałacu. W salonie – sześć miękich taburetów, na pazurzastych, metalowych łapach […] Na ścianach portrety i obrazy, a wśród nich jeden, przedstawiający króla w Wilanowie, w otoczeniu rodziny […] Dziś krew potomstwa króla Sobieskiego płynie w włoskim Wiktorze Emanuelu, w młodym habsburskim Ottonie i w głowie rodu Wittelsbachów, Rupprechcie […]. W kolejnym pokoju wystawiono rękopisy wypożyczone z Biblioteki Narodowej: łacińskie zadania stylistyczne Marka Sobieskiego, zeszyt królewicza Jakuba i zadania retoryczne samego Jana III, pisane w dzieciństwie, w 13. roku życia. W pałacowych skrzydłach, w jednem mieści się galerja obrazów, w drugiem – zbiór rzeźb […] Za rzeźbami, dalej – altana, zakończona tureckim namiotem. Zdobycz spod Wiednia. Tak długi i szeroki, że możnaby w nim wydać niebylejaką ucztę. W kątach leżą posłania ze skór pum i tygrysów, krzywe tureckie szable i wysokie siodła. Robota namiotu jest bardzo misterna […] Namiot oświetlono dziś elektrycznością. Półświatło ma czerwone refleksy, od krwistych słupów i czerwonawo błyszczy na szklanych gałkach tygrysich łbów […] Jest już pod wieczór […] W ogrodzie cicho, tylko z pałacu słychać stukanie butów po marmurowej posadzce […] Namiot ma materjałowe okna. Po rozplątaniu tasiem, podnosi się zasłonę i wygląda do parku. Przez dziedziniec pensje i seminarja nauczycielskie, maszerują dwójkami do odjazdu, a przed pałac wilanowski wychodzi na ganek, jakby żegnając gości, odźwierny, ubrany w granatowy spencer z czerwonemi wyłogami. Wśród oficjalnych gości, którzy zwiedzili wilanowską ekspozycję byli prezydent Rzeczypospolitej Ignacy Mościcki, premier Aleksander Prystor, a także prymas Węgier Jusztinián Serédi. Do wizyty w naszym kraju skłoniła go zarówno rocznica odsieczy wiedeńskiej, jak i przypadająca wtedy 400. rocznica urodzin Stefana Batorego. Wraz z towarzyszącą mu węgierską delegacją przez dwa dni kardynał Serédi przebywał w Krakowie, gdzie powitany został przez prymasa Polski Augusta Hlonda. 31 sierpnia uczestniczył w uroczystym nabożeństwie w katedrze wawelskiej, po którym węgierscy goście i prezydent Mościcki złożyli wieńce na grobie Stefana Batorego. Później nastąpiło zwiedzanie Zamku Królewskiego na Wawelu i urządzonej tam „Jubileuszowej wystawy epoki króla Jana III”. Do Warszawy prymas Węgier dotarł dnia 1 września. Na Dworcu Głównym oczekiwali na niego metropolita warszawski kardynał Aleksander Kakowski, duchowieństwo, przedstawiciele władz i organizacji katolickich. W Wilanowie, do którego obaj kardynałowie udali się następnego dnia celem zwiedzenia wystawy, śniadaniem podejmował dostojnych gości Adam Branicki. W niedzielę, 3 września, prymas Serédi udał się do Poznania, gdzie goszczony był przez prymasa Hlonda.
Jedźcie do Wilanowa ! – zachęcał czytelników Jan Kleczyński na łamach Kuriera Warszawskiego w maju 1934 r., a to z powodu udostępnienia po remoncie dawnych pomieszczeń wilanowskiej galerii obrazów i nowych sal muzealnych, mieszczących się na pierwszym piętrze wilanowskiego pałacu, zajętych wcześniej przez zbiory biblioteczne, które Adam Branicki w 1932 r. przekazał w darze Rzeczypospolitej. W dawnych salach bibliotecznych rozwieszono obrazy, które z braku miejsca spoczywały dotąd w skrzyniach i szafach, w sposób szczególny eksponując „Portret matki” Rembrandta z kolekcji roskiej Adama Branickiego. Na otwarcie urządzonych na nowo pomieszczeń muzealnych w dniu 19 kwietnia 1934 r. przybyli m. in. minister Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego Janusz Jędrzejewicz oraz dyrektor Państwowych Zbiorów Sztuki dr Alfred Lauterbach. W Warszawie z tej okazji rozlepiono plakaty z hasłem: Zwiedź Wilanów !, a nakładem Adama Branickiego wydany został przewodnik „Zbiory Willanowskie” autorstwa kustosza Władysława Dynowskiego. Kilka lat później Tygodnik Ilustrowany pisał: Kto raz pojedzie tam i rozsmakuje się w tej z dużym znawstwem skomponowanej galerii, ten naprawdę będzie tam nieraz jeszcze powracał.
Zarówno w czasach Potockich, jak i Branickich frekwencja w Wilanowie podlegała prawom sezonowości, wykazując wahania typowe dla placówek muzealnych, zwłaszcza tych o charakterze rezydencjonalnym. Wiązało się to z warunkami klimatycznymi, panującymi w naszym kraju, a także z koniecznością dokonywania okresowych przeglądów, remontów i konserwacji. Najbardziej wzmożony ruch panował w miesiącach wiosennych i letnich, natomiast w miesiącach zimowych frekwencja znacznie spadała. Obrazują to poniższe dane dotyczące wpływów ze sprzedaży biletów i przewodników po wilanowskim muzeum w okresie od 1 lipca 1934 r. do 30 czerwca 1935 r.
Lipiec (1 VII – 31 VII 1934) bilety: 811 zł 30 gr., przewodniki: 15 zł 20 gr., Sierpień (1 VIII – 27 VIII) bilety: 1701 zł 10 gr., przewodniki: 170 zł 80 gr., Wrzesień (27 VIII – 1 X) bilety: 1235 zł 10 gr., przewodniki: 60 zł 80 gr., Październik (1 X – 29 X) bilety: 406 zł 90 gr., przewodniki: 9 zł 20 gr., Listopad (29 X – 26 XI) bilety: 209 zł 80 gr., Grudzień (26 XI – 31 XII), bilety: 88 zł 30 gr., przewodniki: Min Spr. Zagranicznych za 150 egz. przewodnika 60 zł, Styczeń (1 I – 28 I 1935) bilety: 32 zł 10 gr., Luty (28 I – 25 II) bilety: 34 zł 40 gr., Marzec (25 II – 25 III) bilety: 163 zł 10 gr., Kwiecień (25 III – 23 IV) bilety: 302 zł 70 gr., przewodniki: 16 zł, Maj (23 IV – 27 V) bilety: 1074 zł 70 gr., przewodniki: 30 zł, Czerwiec (27 V – 30 VI) bilety: 2592 zł 60 gr., przewodniki: 90 zł 80 gr.
Do Wilanowa przybywali przedstawiciele różnych zawodów i narodowości. Bywali tam lekarze, duchowni, żołnierze, artyści, kupcy, kolejarze, rolnicy, rybacy, redaktorzy i korespondenci prasowi, a nawet organiści kościelni i przewodnicy tatrzańscy. Niecodzienną profesję reprezentował Józef Markowski, który muzeum odwiedził 28 czerwca 1874 r. i przedstawiał się jako spirytualista. W księgach muzealnych odnaleźć można autografy znanych osobistości ze świata polityki, nauki, kultury i sztuki. Muzeum odwiedzali luminarze polskiego Oświecenia, przyjaciele i współpracownicy St. Kostki Potockiego – mąż stanu, mecenas, działacz i pisarz polityczny Stanisław Staszic oraz poeta, historyk i publicysta Julian Ursyn Niemcewicz, od 1822 r. właściciel sąsiadującego z dobrami wilanowskimi majątku Rozkosz, który przemianowany został przez niego na Ursynów. Ze względu na reprezentacyjny charakter pałacu, miejsce to odwiedzali przedstawiciele władz miejskich i państwowych, m. in. marszałek Sejmu Wojciech Trąmpczyński, minister Kolei Żelaznych Zygmunt Taszycki, minister gospodarki i przemysłu rządu francuskiego Georges Bomefous, czy prezydent Warszawy Zygmunt Słomiński w towarzystwie przewodniczącego Rady Municypalnej Paryża. W progach pałacu pojawiali się także oficerowie francuskiej armii – generał Maurice Gamelin, szef francuskiego Sztabu Generalnego oraz pułkownik Matton, attache wojskowy ambasady francuskiej. Co zrozumiałe muzeum cieszyło się dużym zainteresowaniem historyków sztuki i konserwatorów. W murach podwarszawskiej rezydencji przebywali: Jerzy Mycielski, Feliks Kopera, Władysław Tatarkiewicz, Julian Pagaczewski, konserwator Galerii Narodowej w Budapeszcie prof. Aleksander Nyagi i Attaché au Musée du Louvre Jean Guiffrey. Wśród artystów, którzy złożyli podpisy w księgach muzealnych, byli malarze, w tym m. in.: Zygmunt Vogel – rysownik i akwarelista, który dla Stanisława Kostki Potockiego namalował szereg widoków Wilanowa, Morysina i Natolina, Aleksander Kokular – autor plafonu zdobiącego główną salę biblioteczną w pałacu wilanowskim, Willibald Richter – autor widoków Wilanowa i pałacowych wnętrz, Józef Brandt z familiją, Antoni Brodowski, Wojciech Gerson, Stanisław Witkiewicz, Jan Stanisławski, Władysław Podkowiński, rzeźbiarze, m. in.: Konstanty Hegel, Andrzej Pruszyński, Emil Antoine Bourdelle – twórca pomnika Adama Mickiewicza w Paryżu, architekci, m. in.: Adolf Szyszko – Bohusz, Stefan Szyller, Tadeusz Stryjeński, Konstanty Jakimowicz – autor projektu dworca kolejki wilanowskiej oraz Kazimierz Skórewicz i Jarosław Wojciechowski, którzy w latach międzywojennych kierowali pracami konserwatorskimi w Wilanowie. Wielu też było pisarzy i poetów, m. in.: Jan Paweł Woronicz, Zygmunt Krasiński, Władysław Syrokomla, Wincenty Pol, Jadwiga Łuszczewska „Deotyma” i Helena Rogozińska „Hajota”. Muzeum zwiedzała aktorka Irena Solska i Antoni Sygietyński Artysta Muzyczny. Wśród cudzoziemców przeważali goście z Europy, ale bywali tam również przybysze z Ameryki Północnej i dalekich, egzotycznych krajów Azji, Ameryki Południowej, Afryki i Oceanii.
Niektóre wpisy w Księgach Zwiedzających świadczą o ciągłości idei, którymi kierował się Stanisław Kostka Potocki, kiedy pro publico bono udostępnił prywatną kolekcję ogółowi. W maju 1888 r., a więc w czasach Aleksandry Augustowej Potockiej, swój pobyt w Wilanowie tak upamiętnił Władysław Kamiński: Szlachetnym jest i prawdziwie obywatelskim czynem przechowywanie narodowych pamiątek, zasługa ta jednak staje się podwójna, gdy te pamiątki ogółowi oglądać wolno. Z kolei pod datą 21 czerwca 1914 r., kiedy właścicielem Wilanowa był Ksawery Branicki, znajdujemy wpis: Wycieczka Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego składa najserdeczniejsze dzięki za prawdziwie staropolską gościnność i dobre zrozumienie obowiązków obywatelskich.
W okresie międzywojnia, w wyniku przemian cywilizacyjnych, szybkiego rozwoju przedmieść i upowszechnienia się nowych środków komunikacji, Wilanów stał się właściwie reprezentacyjną dzielnicą Warszawy. Powiat warszawski czynił w tej sprawie starania w latach 1930 – 31, spotykał się jednak ze stanowczą odmową ze strony stołecznych władz, gdyż dla miasta wiązało by się to z nowymi wydatkami i nowymi obowiązkami, których spełnienie nie było w tym czasie możliwe. Do Warszawy Wilanów ostatecznie przyłączony został dopiero po wojnie, w roku 1951.